środa, 25 lutego 2015

Bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać

źródło:juniaproject.com

Właśnie otworzyłam komputer, by napisać zaplanowany tekst, kiedy usłyszałam rzeczowy ton reklamowego lektora tłumaczący, że "mamy nie chorują" i to jedno stwierdzenie sprawiło, że postanowiłam zmienić temat dzisiejszego posta. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że wbrew reklamie mama jak każdy człowiek raz na jakiś czas choruje, ale o to jak społeczeństwo wmawia nam, że aberracja jest normą i na odwrót.

Czy pamiętacie występ Alicji Majewskiej na festiwalu w Opolu 
w 1980 roku? Zaśpiewała wówczas piosenkę pt."Jeszcze się tam żagiel bieli". W tym popularnym utworze pojawiają się słowa "bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać" i dalej
"
Męska rzecz - dognać w biegu i uśmierzyć grzywy fal... 

Nasza rzecz - stać na brzegu, stać i wierzyć i patrzeć w dal...".
Jak nie trudno się domyślić autorem tekstu jest mężczyzna (Wojciech Młynarski). Mimo wpadającej w ucho melodii refrenu, skóra mi cierpnie, gdy słyszę jak kobieta sukcesu, artystka, przedstawicielka wolnego zawodu śpiewa piosenkę nakazującą przedstawicielkom jej płci uległość i bierność, zaś mężczyznom - aktywność i ekspansję. Problem nie byłby, aż taki duży, gdyby to była odosobniona sytuacja. Tymczasem od mojej mamy i babci Lu często słyszę "bo taka jest rola matki, by zostawać w domu z chorym dzieckiem", "bo tak już jest, że mężczyźni pracują po godzinach, a rolą kobiety jest pracować, zajmować się dzieckiem i domem". Co gorsza z rozmów z innymi mamami wynika, że takie słowa słyszymy niezwykle często. Czasem mówi to mama, czy teściowie, a czasem znajomi. Zdarza się nawet, że słowa te padają z ust kompletnie obcych ludzi.

Drogie Panie, czytajcie teraz uważnie, ponieważ zaraz napiszę coś bardzo ważnego i zdaje się, że "niepoprawnego politycznie". Wbrew temu co próbuje nam wmówić społeczeństwo, rolą kobiety nie jest "wiernie czekać", zajmować się dzieckiem, ani domem, podczas, gdy mężczyzna zdobywa świat i odnosi sukcesy zawodowe! Rolą kobiety, tak jak każdego człowieka, jest realizować się!
Jeśli Twoją ambicją jest zostanie gospodynią domową to życzę Ci, abyś miała okazję się w tej roli realizować. Jeśli chcesz kontynuować karierę zawodową, albo otworzyć własny biznes - zrób to! Zrealizuj swoje marzenie i nie daj sobie wmówić głupoty w stylu: "rolą kobiety jest dbać o dom, a nie robić karierę".
Jeśli mąż/partner Cię kocha, to będzie Cię wspierał na drodze do realizacji marzenia. Jeśli tylko krytykuje i podcina Ci skrzydła, to może warto przemyśleć... Waszą przyszłość. No bo co to za związek, w którym wolno się realizować tylko jednej osobie? Jest to oczywiście moja opinia, ale zdrowy związek polega według mnie na wzajemnym szacunku i równości. Chodzi o to by być partnerami. Byście działali jak zespół, dzielili się obowiązkami domowymi i opieką nad dzieckiem. I nigdy, przenigdy nie daj sobie wmówić, że to kobieta jest jedyną osobą odpowiedzialną za czystość w domu (sama tam mieszkasz?), wychowanie dziecka (do "tanga" trzeba dwojga, więc czemu wychowanie miałoby spoczywać na jednej osobie?) i musi poświęcać swoją karierę, będąc jedyną osobą biorącą urlop żeby zająć się chorym dzieckiem (Twoja praca i emerytura jest mniej ważna?).
Owszem nie da się zaprzeczyć, że między kobietami i mężczyznami są pewne różnice, o czym pisał chociażby Bogdan Wojciszke ("Kobiety i mężczyźni: odmienne spojrzenia na różnice"), jednakże najczęściej różnice te są niewielkie, lub wręcz wykreowane przez społeczeństwo i obalone w badaniach. Wciąż więcej nas łączy niż dzieli.

Równie często jak pouczenia na temat tego, co jest moją rolą jako matki, słyszę jaki to eM jest wspaniały, bo przewija i kąpie dziecko, a nawet zaprowadza ją do żłobka i bawi się z nią.
Dlaczego społeczeństwo myśli, że to niebywałe, że rodzic zajmuje się swoim dzieckiem?! Według mnie eM nie jest ojcem roku, lecz normalnym rodzicem: robi to co jest rolą ojca, czyli zajmuje się swoim dzieckiem. 
Kiedyś najwidoczniej kobiety godziły się na takie traktowanie i przerzucanie na nie odpowiedzialności za dom i dzieci. Obserwuję jednak, że to się zmienia i kobiety zaczynają przejmować stery własnego życia i szczęścia. Nawet Philip Zimbardo napisał ostatnio książkę na temat roli współczesnego mężczyzny ("Gdzie ci mężczyźni?).
Janusz Korczak powiedział kiedyś "Nie ma dzieci - są ludzie". Dzisiaj mówię do Was: "Nie ma kobiet i mężczyzn - są ludzie".



poniedziałek, 23 lutego 2015

Przy herbatce z Babcią Lu

źródło:wallpaper2020.com

Babcia Lu jest najukochańszą babcią na świecie! Jak taka prawdziwa babcia starej generacji lepi pierogi, piecze ciasta, smaży powidła, szyje sukienki, zabiera na spacery, czyta bajki i bawi się z wnukami. To znaczy tak było kiedyś - jak jeszcze byłam dzieckiem. Teraz wciąż gotuje najsmaczniej i chodzimy na spacery, ale zamiast bajek i zabawy dużo rozmawiamy. Babcia Lu ma otwarty umysł i chętnie czyta o nowinkach ze świata, dlatego można z nią porozmawiać na każdy temat. A nie. Przepraszam. Tak było zanim zaszłam w ciążę.

I tak pewnego jesiennego popołudnia, będąc już w ósmym miesiącu ciąży, siedziałam z Babcią przy herbatce, kiedy zagadnęła mnie:
- Ciekawe jak odnajdziesz się w nowej roli… Nie boisz się?
- Trochę się boję. W końcu w moim otoczeniu nigdy nie było małych dzieci, więc nie było na kim ćwiczyć… Ale, grunt żeby dziecko było zdrowe… No i może żebym nie miała depresji poporodowej. A reszta sama się ułoży – odpowiedziałam raźnie, dodając samej sobie otuchy.
- Co Ty znowu opowiadasz?! Jaka znowu depresja?! – odpowiedziała Babcia z oburzeniem doprawionym odrobiną lekceważenia.
- No jak to jaka? Poporodowa.
- Bzdura! Nie istnieje coś takiego jak depresja poporodowa! – powiedziała Babcia tonem nie znoszącym sprzeciwu i z taką pewnością siebie, jakby mówiła coś tak oczywistego jak to, że woda jest mokra. Dla mnie, jako psychologa, słowa Babci były niczym herezja. Policzyłam więc do trzech i podjęłam próbę racjonalnej dyskusji.
- Babciu – zaczęłam rzeczowym tonem - zaprzeczanie istnieniu depresji poporodowej, jest jak stwierdzenie, że nie istnieje taka choroba jak grypa.
- Głupstwa, dziecko, opowiadasz! Oczywiście, że grypa istnieje, a depresji poporodowej nie ma, ot co! – stwierdziła dobitnie. - W końcu urodziłam dwójkę dzieci i mówię Ci, że jak podają Ci tego maluszka, to od razu go kochasz – zakończyła babcia Lu rozmarzonym głosem.
- Babciu, to, że Ty nie miałaś depresji nie znaczy, że nikt inny jej nie może mieć. Chorowałaś kiedyś na grypę?
- Nie.
- No właśnie, ale jakoś nie podważasz faktu jej istnienia! – rzuciłam dumna, że wymyślone na prędce porównanie jest tak trafne.
- No tak, ale depresji nikt z moich znajomych nie miał, a grypę miała nawet ostatnio sąsiadka spod szóstki! Mów co chcesz, depresja nie istnieje! Każda matka kocha swoje dziecko!
- Mama Madzi z Sosnowca też! – mruknęłam złośliwie pod nosem, bo już mnie zaczął irytować upór Babci. Po chwili dodałam: – Babciu, jako psycholog mówię Ci, że jest to zaburzenie sklasyfikowane przez Światową Organizację Zdrowia, co więcej depresja jest niepełnosprawnością! Czy uważasz, że WHO się myli? Ja rozumiem, że nie słyszałaś by ktokolwiek miał depresję, ale może po prostu wstydził się przyznać? No wiesz popatrzył na Ciebie zakochaną w swoich dzieciach i przestraszył się swoich uczuć, że go ta sytuacja przerasta… A poza tym, bez urazy, ale odkąd rodziłaś minęło 50 lat! Przez te 5 dekad mentalność kobiet się zmieniła: już nie jest tak, że ich główną ambicją jest bycie wzorową panią domu. Teraz wiele kobiet chce robić karierę, być zawsze w dobrej formie, no i to dziecko, no wiesz, mogą poczuć, że ono im to zabiera i voila! Depresja gotowa! – skończyłam mój karkołomny wywód z uśmiechem, bo byłam pewna, że babcia podda się wobec argumentu różnicy pokoleniowej.
- Dziecko, Ty jeszcze dzieci nie masz, to co Ty tam wiesz. Ja wychowałam dwójkę i mówię Ci z doświadczenia…
- Babciu, a czy pokazywałam Ci ostatnie USG – zmieniłam temat, bo już wiedziałam, że żadna z nas nie odpuści. I tak jak Kopernik, wstrzymując słońce i ruszając ziemię, przekreślił cały rozdział ówczesnej wiedzy o astronomii, tak Babcia Lu, jednym sprawnym ruchem, wykreśliła depresję poporodową z annałów psychiatrii.

***

Jeszcze przez cały wieczór zastanawiałam się, co to będzie jak faktycznie będę miała depresję poporodową. Nie sądziłam, że ta rozmowa, aż tak mnie zasmuci. Nauczona jestem powtarzać jak mantrę, że każdy ma prawo do swoich uczuć. A moja najukochańsza Babcia Lu odbiera to prawo kobietom, które bardzo potrzebują akceptacji i zrozumienia ze strony bliskich, ale też całego społeczeństwa. Na szczęście istnieje wiele instytucji i osób, które mogą pomóc matkom cierpiącym na depresję poporodową. Przede wszystkim nie można wstydzić się swoich uczuć! Jeśli podejrzewasz u siebie depresję powiedz o tym partnerowi, oraz położnej lub ginekologowi podczas wizyty kontrolnej. Te osoby powinny podpowiedzieć gdzie szukać pomocy. Można też odszukać fora internetowe, na których wypowiadają się osoby w podobnej sytuacji, lub poszukać pomocy w takich organizacjach jak np. Fundacja Rodzić po Ludzku (na stronie do pobrania plik z adresami miejsc, w których znajdziesz pomoc psychologiczną).







środa, 18 lutego 2015

12 wskazówek na szybki makijaż dla zapracowanej mamy

źródło:howtolookpretty.wordpress.com

Dzisiaj będzie krótko i konkretnie, bo tu właśnie o czas chodzi. Jeśli lubisz sobie pospać "do oporu", a potem "robisz oko" między gryzem kanapki, a łykiem kawy, to mogą przydać Ci się poniższe wskazówki na bardziej efektywne przygotowania z rana.

  1. Trzymaj wszystkie potrzebne z rana kosmetyki w jednym miejscu.
    Przed poranną kawą przekopywanie szafek i szuflad w poszukiwaniu tuszu, czy kredki do oka jest nie lada wyczynem.
    Proponuję przechowywanie kosmetyków posegregowanych w pojemniku/pojemnikach.
    Ponieważ mam dużo kosmetyków (mimo, że regularnie wyrzucam te przeterminowane, to i tak zajmują pół szuflady) trzymam je pogrupowane: w jednym pudełku cienie, w innym pomadki, w kolejnym pudry itd.
    W tym celu polecam pudełka plastikowe. Pojemniki z kartonu nie sprawdzą się, ponieważ miejsce, w którym trzymasz arsenał kolorowych kosmetyków wymaga częstego czyszczenia. Zawsze coś się rozsypie (cień, puder) lub usmaruje (fluid, tusz).
    Wykorzystać można plastikowe pojemniki kupne, albo po lodach, przydać się może również sorter do sztućców, a nawet tacka do lodu.

    źródło:cosmopolitan.com
    od lewej: cienie ułożone w tacce do lodu, plastikowe pudełeczka,
    sorter do sztućców, wieszak na biżuterię

    Pamiętaj również, że kosmetyków nie należy trzymać w łazience z uwagi na wysoką temperaturę i wilgotność, które są idealnymi warunkami dla rozwoju bakterii oraz mogą wpływać na zmianę właściwości i/lub trwałości kosmetyku.

  2. Używaj jednej palety
    W zasadzie jest to rozwinięcie pierwszego punktu. Najbardziej efektywne byłoby bowiem skomponowanie palety używanych rano kosmetyków kolorowych. Wtedy rano sięgasz tylko po jeden przedmiot.
    Polecam palety magnetyczne. Uzupełnienia do nich są ciut tańsze od standardowych opakowań i możesz dowolnie komponować zawartość swojej paletki.
    Jest sporo firm oferujących swoje produkty w formie dostosowanej do paletki magnetycznej (np. InglotMAC). Są też takie firmy, które sprzedają same paletki i akcesoria przydatne w dostosowywaniu zwykłych kosmetyków do użycia w paletce magnetycznej (np. GlamBoxZ Palette).

  3. Opracuj plan działaniaPrzećwicz swój poranny "rytuał" (ulubiony makijaż oraz inne poranne czynności) i w miarę możliwości wykonuj czynności równolegle, np. kiedy wchłania się krem - nasmaruj się balsamem do ciała, kiedy wchłania się fluid - rozczesz włosy itp.

  4. Osiągnij mistrzostwo w jednym makijażuJeśli będziesz się zawsze malować w ten sam sposób, to oczywiście dojdziesz do perfekcji i będziesz się malować coraz szybciej i bardziej precyzyjnie.

  5. Wyjmij od razu wszystkie potrzebne kosmetyki i ułóż je w kolejności w jakiej będziesz z nich korzystać.
    To zajmie tylko chwilę, a przyśpieszy Twoje działania. Jeśli dziecko Cię rozproszy, to wracając do przerwanej czynności szybko złapiesz rytm i nie zapomnisz wytuszować rzęs (jak mam o czymś zapomnieć to zawsze są to rzęsy).

  6. Przygotuj kosmetyki dzień wcześniejJeśli każdego dnia inaczej się malujesz, ponieważ Twój wizerunek jest spójny z tym co zakładasz, to przygotuj sobie kosmetyki dzień wcześniej. Warto sobie również przygotować wieczorem biżuterię i inne dodatki, bo rano na ogół nie ma czasu na zastanawianie się, które wybrać buty, torebkę, czy kolczyki.

  7. Eksperymenty zostaw na wieczór
    Jeśli chcesz wypróbować nową fryzurę, czy makijaż, poćwicz je wieczorem. Rano nie ma czasu na poprawki.

  8. Używaj kosmetyków w sztyfcie
    Nie będziesz wówczas musiała szukać pędzli lub aplikatorów - wystarczy kosmetyk i palce. Tego typu kosmetyki wymagają odrobiny wprawy no i trzeba je polubić. Ja niestety wolę te tradycyjne (-_-)

  9. Kiedy bardzo się spieszysz pomaluj usta wyrazistym koloremW makijażu jest zasada, że akcent kładziemy na oczy lub usta. Jeśli więc masz mało czasu wytuszuj tylko rzęsy i pomaluj usta czerwoną pomadką. Tak się składa, że taki makijaż będzie bardzo modny tej wiosny.
     
    źródło:beautyrsvp.com, pinterest.com, thefashiontag.com

  10. Smoky eyeNie przepadasz za ciemnymi pomadkami, no to zrób smoky eye. Do tego nie trzeba być mistrzem precyzji, no bo przecież oko ma być przydymione. Zgodnie z zasadą jeśli podkreślasz oko, to usta powinny być nude.

    źródło:indulgy.com, posizyr.rvp.pl, petitsiteofstar.blogspot.com

    źródło:motokobieta.pl
    źróło:beautyicon.pl


  11. Myj głowę wieczorem
    Idealna sytuacja, to jeśli fryzura nie wymaga układania. Wówczas myjesz włosy wieczorem i schną sobie do rana. Jeśli masz długie włosy wymagające układania, a szkoda Ci czasu rano, to susz włosy wieczorem, lub po prostu zmień fryzurę na bardziej praktyczną.
    Mając włosy do pasa myję je wieczorem (schną przez noc), a rano je upinam. W zależności od rodzaju upięcia zajmuje mi to 2-15 minut (przy bardziej skomplikowanym koku). Gdybym miała wycieniowane włosy, musiałabym je suszyć, co zajmowało mi ok 45min. Upinanie włosów jest więc dla mnie bardziej ekonomiczne czasowo.

  12. Nie myj włosów
    Nie masz czasu na mycie głowy - użyj suchego szamponu. Przedłuża on świeżość włosów o jeden dzień i dodatkowo zwiększa ich objętość.
    Niestety taki szampon może się nie sprawdzić u osób o bardzo ciemnych włosach. 

poniedziałek, 16 lutego 2015

Di rusza na podbój świata fotomodelingu!

fot.:Aleksandra Linke

Decyzja o pierwszej sesji Di zapadła jeszcze jak była w brzuchu. Wiedzieliśmy, że nie będziemy robić sesji noworodkowej lecz dopiero z okazji roczku. Podjęcie decyzji w jakim wieku chcemy sfotografować dziecko to pikuś. Ale jak wybrać fotografa i jak wygląda taka sesja? Dzisiaj postaram się rzucić na ten temat choć odrobinę światła.

Ponieważ nie chcieliśmy sesji noworodkowej, temat zgłębiłam w stopniu podstawowym. Noworodki są niezwykle delikatne, więc musisz mieć absolutną pewność, że wybrałaś nie tylko profesjonalnego fotografa, ale przede wszystkim osobę, która wie jak powinien być zabezpieczony plan i zna fizjonomię maluszka na tyle, by podczas układania noworodka nie zrobić mu krzywdy. Kilka miesięcy temu był bardzo dobry materiał na ten temat w DD TVN i myślę, że każdy rodzic, który myśli o sesji noworodkowej powinien go obejrzeć (znajdziesz go TUTAJ).

W przypadku większych dzieci wybór fotografa jest nieco łatwiejszy. Z miesięcznym wyprzedzeniem zaczęłam, więc poszukiwania. Wybór padł na Panią Aleksandrę Linke i przyznam, że był to zupełny przypadek. Ot po prostu wyskoczyła mi jej strona na Facebook'u jako proponowana. Weszłam do galerii i zakochałam się w jej zdjęciach.
W sumie jak rozpoczęłam poszukiwania, to nie miałam żadnej konkretnej wizji, ale kiedy zobaczyłam jej zdjęcia, to już wiedziałam, że to jest TO. Każdemu, kto poszukuje fotografa dziecięcego polecam przejrzeć galerie z sesji dzieci w podobnym wieku jak Twoje. Każdy fotograf ma swoją specjalizację i swój styl. Jeden robi lepsze zdjęcia noworodkom, drugi genialnie współpracuje ze starszymi dziećmi. Jeden fotograf preferuje stylizacje rustykalne, inny stawia na zainteresowania dziecka, a jeszcze inny całe tło kreuje w programie graficznym.
Jak dla mnie ważne by fotograf robił zdjęcia w odpowiadającej mi stylistyce i delikatnie je retuszował, tak aby wygładzić ewentualne zaczerwienienia na skórze dziecka, ale nie zmieniać jego rysów twarzy, ani nie przerabiać go na postać z kreskówki. Każdy jednak ma swój gust, dlatego określ co Tobie się podoba i to właśnie tego szukaj w galerii fotografa. Nie ma bowiem sensu wybierać jakiegoś znanego fotografa i prosić go o wykonanie zdjęć w stylistyce, której on w ogóle nie czuje.
Dla przykładu proponuję żebyście sobie porównali zdjęcia Pani Aleksandry Linke, Pani Anety Ciupińskiej (z której usług skorzystała dla odmiany moja znajoma) i Pani Anety Arkit (znanej przede wszystkim z mocno stylizowanych i edytowanych graficznie bajkowych zdjęć większych dzieci).

fot:Aleksandra Linke


fot: Aneta Ciupińska
fot: Aneta Arkit


Zdjęcia wszystkich Pań są piękne, ale różnią się estetyką. Pytanie, które Tobie podobają się najbardziej jako zdjęcia pamiątkowe dziecka?

Kiedy już wybierzemy fotografa trzeba z nim przed sesją ustalić kilka szczegółów: termin, gdzie taka sesja się odbędzie, jakie stroje przygotować, jaki pakiet zdjęć i w jakiej cenie otrzymacie? Zacznę od ceny. Koszty są totalnie zróżnicowane. To może być 150-200zł przy najmniejszym pakiecie u fotografa ze średniej półki, ale ta kwota może sięgnąć nawet 1.600zł u fotografa z wysokiej półki i w przypadku sesji przy której zaangażowany jest stylista i bardziej skomplikowana obróbka cyfrowa. Myśmy wybrali pakiet 25 zdjęć w trzech stylizacjach za niecałe 600zł. Proponowano nam również dopasowany do dekoracji torcik, jako rekwizyt urodzinowej sesji (za dodatkową opłatą), ale ostatecznie zrezygnowaliśmy, gdyż nie jesteśmy przekonani do urody zdjęć, na których dziecko babrze się w kremie (że nie wspomnę o tym, że Di jako dziecko BLW kremu jeszcze nie jadła i nie mam na razie tego w planach).

Jeśli rezerwujecie termin w okolicy Świąt Bożego Narodzenia warto zadzwonić wcześniej, gdyż wtedy wiele osób zamawia sesje Bożonarodzeniowe i może być problem z dostępnością. Ponadto, jeśli mówimy o fotografii małych dzieci, raczej unika się sztucznego oświetlenia. Zimą dni są wyjątkowo krótkie więc zdjęcia wchodzą w grę tylko w godzinach pracy lub w weekendy.
Pamiętajcie, że sesję (tak jak przyjęcie urodzinowe) najlepiej jest planować w czasie największej aktywności malucha (wyjątkiem są sesje noworodkowe, podczas których dziecko na właśnie mocno spać).

Miejsce sesji również uzależnione jest od sposobu pracy fotografa. Pani Aleksandra powiedziała, że sesję można wykonać u niej w mieszkaniu, gdzie ma warunki oświetleniowe odpowiednie dla zdjęć, u nas - jeśli nasze mieszkanie spełnia te warunki, lub w studio (wówczas koszt odpowiednio rośnie). Wahaliśmy się nad opcją nr1 i 2. Z jednej strony pomyśleliśmy, że Di najbardziej naturalna będzie w swoim domu, z drugiej strony obawialiśmy się, że nie opanujemy jej i będzie raczkować po całym mieszkaniu zamiast siedzieć na planie. Koniec końców wybraliśmy zdjęcia u Pani Aleksandry.

W czasie pozostałym do sesji byłam w kontakcie z Panią Aleksandrą, ponieważ pozostała nam kwestia stylizacji. Pani Aleksandra na każdą sesję przygotowuje tła zgodnie z ustaleniami dokonanymi z rodzicami. Zostaliśmy zapytani o zainteresowania dziecka, lub naszą wizję zdjęć, kolorystykę itp. W pakiecie mieliśmy 3 stylizacje: wybraliśmy dwie zgodne z bieżącymi zainteresowaniami dziecka i jedną dosyć uniwersalną z myślą o rodzinie (moja kochana Babcia Lu jest zwolenniczką klasyki). Następnie zamęczałam Panią Aleksandrę pytaniami o to, jakie ubranka zabrać dla Di na sesję. Pani Aleksandra cierpliwie odpowiadała na wszystkie moje pytania i doradzała, wiedząc dobrze, ze pewne wzory lub kolory mogą się na zdjęciu gryźć lub odwracać uwagę od modelki.

W dniu sesji przybyliśmy na plan zdjęciowy z wielką torbą sukienek, zapasem jedzenia i kilkoma rekwizytami.
Cała sesja minęła bardzo szybko. Trwała około półtorej godziny razem z sześciokrotnym przebieraniem Di i czterokrotną zmianą tła. Pani Aleksandra miała swoje sposoby na przykucie uwagi dziecka i rozweselenie go. Dodatkowo ja i eM robiliśmy małpie figle byle tylko rozweselić Di.
Moja wiecznie uśmiechnięta Di w nowym miejscu popadła w nastrój istnie kontemplacyjny i przez pierwsze 15 minut sesji miała zdziwioną minę. Jednak przy pierwszej zmianie stylizacji zaczęła się rozkręcać. Apogeum radości i energii nastąpiło przy trzeciej stylizacji (ok 40-50minuta sesji) i potem stopniowo humor zaczął ją opuszczać wraz z rosnącym głodem i wypełnianiem się pieluchy. Dlatego jeśli planujesz kilka kreacji lepiej na początek i koniec zostaw te, na których Ci mniej zależy.

Nie zrażaj się, gdy na początku sesji dziecko nie współpracuje i jednocześnie pamiętaj o zabraniu przykuwających uwagę zabawek (lub takich, które pasują do stylizacji i tym samym zajmą dziecko na planie), jedzenia i zapasu pieluch dla modela/modelki. Przygotuj się na to, że znane z domu sztuczki na przykucie uwagi dziecka na nic się zdadzą podczas sesji. W naszym przypadku najskuteczniejszym "enterteinerem" okazało się tamburyno należące do Pani fotograf. Po prostu większość zabawek przywiezionych z domu Di już znała i nie robiły na niej wrażenia.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Pani Aleksandra przesłała nam 100 ujęć, z których musieliśmy wybrać 25 zdjęć (tyle mieliśmy w pakiecie). Podczas sesji wydawało mi się, że Di mało się uśmiechała (w stosunku do tego jak zachowuje się na co dzień) i obawiałam się, że te 25 zdjęć będziemy wybierać trochę na siłę. Tymczasem mieliśmy problem, które ujęcia odrzucić ponieważ na większości z nich Di wyglądała pięknie!
W sumie w ciągu tygodnia poprzez wirtualny dysk odebraliśmy nasz pakiet zdjęć, także na Święta mogliśmy się już pochwalić rodzinie.

Opisany przeze mnie przebieg sesji i współpracy z fotografem jest oczywiście kwestią indywidualną, dlatego najlepiej dopytać fotografa, jak wyglądają terminy realizacji, czy pomoc w dobieraniu ubranek do stylizacji, gdyż nie każdy fotograf się w to angażuje.

Jestem bardzo zadowolona z dokonanego wyboru. Moja pozytywna opinia wynika nie tylko z faktu, że zdjęcia wyszły przecudnie, ale również dlatego, że dla mnie niezwykle ważna jest jakość obsługi klienta (takie zboczenie zawodowe). Jako zestresowana pierwszą sesją mama zamęczałam Panią fotograf pytaniami o dobór ubranek i kolory stylizacji, zaś Pani Aleksandra odpowiadała na te wszystkie pytania rzeczowo i z anielską cierpliwością. Czułam się więc zaopiekowana, jeśli nawet nie rozpieszczona, ponieważ w trakcie sesji zaproponowano nam również wykorzystanie stylizacji świątecznej gratis.

Wam również życzę tak pozytywnych doświadczeń z sesji i pięknej pamiątki w postaci zdjęć.

czwartek, 12 lutego 2015

Przez żołądek do serca, czyli Walentynki po japońsku

źródło:japantimes.co.jp
Walentynkowe stoisko firmy Godiva.

Już jutro Walentynki - święto, które ma w Polsce chyba tyle samo fanów co wrogów, ponieważ wiele zachodnich tradycji jest z góry traktowanych jak samo zło. Zawsze zastanawiałam się jak to wygląda w Stanach. Odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie poznałam, ale wiem jak jest w Japonii.

Japończycy obchodzą 14 lutego w sposób szczególny, ponieważ prezenty tego dnia otrzymują... tylko mężczyźni!
Co więcej prezent nie jest dowolny. Muszą to być czekoladki. Łatwo się domyślić, że stoją za tym firmy produkujące wyroby cukiernicze. Ze względu na upały czekolada nie cieszy się dużym powodzeniem przez część roku, ale w Walentynki producenci czekoladek mogą sobie trochę odbić. Walentynki próbowała wprowadzić do Japonii jeszcze przed wojną rosyjska firma Kobe Morozof, która promowała zwyczaj dawania czekoladek ukochanej osobie. Pomysł ten się nie przyjął jako zbyt luksusowy i zbyt europejski. Dopiero w latach pięćdziesiątych jeden z japońskich producentów poszedł za ciosem i wraz z domami towarowymi wypromował Walentynki jako dzień, w którym robiąc prezent z uznawanej za symbol zagranicznego luksusu czekolady, można ukochanej osobie bez słów wyznać miłość. 

Jednak nie trzeba mieć adoratorki, żeby dostać tego dnia pudełeczko pełne słodkości. Od tego są tzw. 
Giri-choko [czyt. giri-cioko], czyli czekoladki dawane z poczucia obowiązku. Na temat giri oraz o innych zobowiązań, zależności i “długów do spłacenia” w japońskim społeczeństwie, można napisać wiele. Przy okazji Walentynek warto wspomnieć, że tak jak inne "nowe" zwyczaje, ten też Japończycy w jedyny w swoim rodzaju sposób doskonale wpletli w kulturowy i społeczny kontekst. Giri choko wręczane są zatem przez Japonki kolegom w pracy lub w szkole, szefom i innym mężczyznom, wobec których istnieje jakieś “zobowiązanie” natury społecznej. Walentynki w Japonii to tony czekoladek, czasem opatrzonych napisem kansha [czyt. kansia], czyli wdzięczność. Fakt, czy ta wdzięczność jest szczera, czy też podyktowana jedynie powszechnie uznanym zobowiązaniem nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, żeby wszystkie osoby, wobec których mamy giri otrzymały czekoladki stosownie do swojej “rangi”, niuanse takie jak wielkość prezentu, sposób opakowania itp. wcale nie są takie błahe i z pewnością nie umkną uwadze współpracowników. Pamiętajmy bowiem, że w Japonii harmonijne funkcjonowanie w grupie to sprawa najwyższej wagi, dlatego do spełniania oczekiwań innych przykłada się ogromną wagę. Inna kwestia to wzajemność, która pojawia się we wszystkich relacjach z innymi, a każda “przysługa”, której doświadcza dobrze wychowany Japończyk staje się jego “długiem” wobec tej drugiej osoby. Stąd każda okazja do wyrażenia wdzięczności i spłacenia przynajmniej części długu jest skrupulatnie wykorzystywana.
Temu Jedynemu też oczywiście należy się słodki prezent tzw. honmei-choko [czyt.honmei-cioko]. Aby go wyróżnić sugeruje się, że oblubienica powinna czekoladki przygotować własnoręcznie. Rzecz jasna i na tą ewentualność rynek jest przygotowany. W ofercie wielu sklepów są zestawy do chałupniczego wyrobu czekoladek na tą jedną szczególną okazję. Jednak cukiernie mają w ofercie tak piękne i smaczne czekoladki i ciasta, że nie każda kobieta porywa się na konkurowanie z nimi. Ponieważ Japończycy są bardzo wrażliwi na punkcie marek produktów, dlatego najważniejszemu mężczyźnie warto kupić wyjątkowe czekoladki, np. szczególnie znanego na świecie producenta - belgijskiej Godivy. 
źródło:yahoo.co.jp
Dla Tego Jedynego czekoladki wypada przygotować własnoręcznie.

Podobno Panie coraz częściej kupują przy okazji czekoladki dla siebie, jak i dla bliskich koleżanek. Takie czekoladki to tomo-choko [czyt. tomo-cioko], czyli czekoladki przyjaźni. Wydatki na czekoladki wahają się w granicach 3.000-15.000 jenów (ok. 94-469zł) na jedną panią.
Walentynkowa kampania rusza już w połowie stycznia. Panie mają do wyboru około 100 producentów z kilkunastu krajów świata. Światowi producenci czekolady prześcigają się, aby w każdym roku dostarczyć jak najbardziej atrakcyjne produkty. Z uwagi na kulturę kawaii [czyt. kałaii] nawet dorośli lubią urocze motywy, dlatego w asortymencie są czekoladowe misie, króliczki, motylki i serduszka zapakowane w pięknie zdobione pudełeczka. 

źródło:bcroll.wordpress.com
Para pięknych kolorowych czekoladek za ok. 22,80zł


źródło:kobieta.interia.pl
Walentynkowe czekoladki w kształcie zwierzątek.


źródło:japantoday.com
Oprócz tradycyjnych bombonierek w okresie walentynkowym
 kupić można czekoladowe figurki, np. wiewiórkę naturalnych rozmiarów.

Jako symbol równości oraz okazję do zrobienia interesu producenci czekolady wypromowali w latach 80. tzw. Biały Dzień (jap. howaito dee, czyt.hołajto dee], w który miesiąc później, czyli 14 marca panowie rewanżują się czekoladkowymi lub innymi prezentami (dobra restauracja i drogi prezent) swoim ukochanym. Prezent powinien trzykrotnie przewyższać wartość tego otrzymanego w Walentynki. Jednak o ile Walentynki są świętem bardzo komercyjnym i medialnie wykorzystywanym, to Biały Dzień zaledwie ułamkiem walentynkowego szaleństwa. 

 

  

środa, 11 lutego 2015

Kenkoku Kinenbi, czyli Rocznica Założenia Cesarstwa Japońskiego

źródło:tr.wikipedia.org
Drzeworyt przedstawiający Jimmu podczas wyprawy wojennej - Jimmu stoi wsparty na łuku.

Dzisiaj w Japonii obchodzona jest Rocznica Założenia Cesarstwa Japońskiego, czyli Kenkoku-kinenbi. Jest to święto narodowe obchodzone 11 lutego. Ta data, zgodnie z tradycją jest datą założenia Japonii przez cesarza Jimmu w 660 p.n.e.
Początkowo Święto to przypadało na Nowy Rok (według kalendarza lunarnego). Jednak w 1873r. (w epoce Meiji), rząd japoński przechodząc na kalendarz gregoriański wyznaczył 11 lutego na stałą datę Kenkoku-kinenbi
Jest to jedno z czterech najważniejszych świąt japońskich. Tego dnia ludzie wywieszają na swoich domach flagi narodowe i śpiewają pieśni patriotyczne, a w całej Japonii odbywają się parady.
źródło:thirdstringgoalie.blogspot.com


Dla ciekawych historii Japonii przedstawiam poniżej skróconą wersję legendy o Jimmu.

Zgodnie z legendą państwo japońskie stworzyła para Demiurgów – Izanagi i Izanami. Stojąc na niebiańskim moście popatrzyli na ziemię, po czym zanurzyli w wodach oceanu włócznię. Z włóczni skapnęły krople wody i zamieniły się w wyspy – nazwane Yamato. Następnie boska para zstąpiła na Ziemię, gdzie bogini urodziła boginię słońca Amaterasu mającą władać Krainą Wysp – Japonią.
Bogini Amaterasu postanowiła zaprowadzić porządek i ogłosiła, że jej wnuk - Ninigi  -zostanie władcą "Kraju Leżącego Pośród Rozległych Uprawnych Pól".
Jak przystało na boskiego wnuka wyprawa na ziemię była bardzo uroczysta. Bogini Słońca wyposażyła przyszłego, ziemskiego władcę w insygnia władzy, czyli krzywe klejnoty (krzywulce), zwierciadło ze spiżu, oraz Miecz-Trawosiecz. 
Ninigi porzucił niebo i ruszył na poszukiwanie przylądka Kasasa. Tam Ninigi zbudował swój dwór, w którym zamieszkał i dochował się potomstwa.
Jednak najważniejszą rolę w historii Japonii odegrał dopiero jego prawnuk - Kamuyamatoiwarehiko.Według mitycznej historii opisanej w kronikach Nihonshoki [czyt. nihonsioki] Kamuyamatoiwarehiko postanowił podporządkować sobie krainy leżące na wschód od Kyushu [czyt. Kjusiu], które jest kolebką cywilizacji japońskiej. W tym celu zorganizował wyprawę wojskową.Kamuyamatoiwarehiko osiedlił się w miejscowości Kashihara [czyt.Kasihara](w obecnej prefekturze Nara). Według Nihonshoki wybudował tam pałac i w 660 roku p.n.e. przyjął godność pierwszego cesarza Japonii, który bardziej znany jest pod swoim pośmiertnym imieniem Jimmu. 
Nihonshoki skompilowane zostały w VIII wieku. Japończycy zapoznali się z pismem w V wieku, a z rachubą czasu w VII wieku. Jest więc mało prawdopodobne, aby mogli poprawnie określać daty sięgające kilku wieków wstecz. Historycy zgadzają się, że migracja z Kyushu na wschód rzeczywiście miała miejsce. Było to przemieszczanie się grup plemiennych lub klanowych. Jednak za możliwą datę migracji ludności przyjmowany jest rok około 350 n. e., a nie jak podaje Nihonshoki 667 p.n.e. Intronizacja pierwszego cesarza nastąpiła więc kilka lat później.
Cesarz Jimmu jest postacią legendarną i nie ma dowodów na jego istnienie, ani na istnienie 16 pierwszych cesarzy. Mimo to cesarz Jimmu posiada swój grobowiec w Nara, a dzień 11 lutego, w którym jakoby został pierwszym cesarzem Japonii jest świętem narodowym. 


poniedziałek, 9 lutego 2015

Walentynki na talerzu

źródło: pinterest.com, healthykids.com, alaantkoweblw.blogspot.com

Walentynki to święto pozytywnych uczuć - miłości, przyjaźni. Niezależnie od tego czy się je obchodzi czy nie, dodanie małych walentynkowych akcentów stworzy z pewnością miłą atmosferę.


Prostym sposobem na nadanie potrawie walentynkowego charakteru jest dodanie składnika, który zabarwi danie na różowo lub czerwono (można rzecz jasna użyć barwnika spożywczego, ale po co skoro można zdrowo i smacznie). Najbardziej oczywiste jest użycie buraka lub malin. Poniżej zamieszczam linki do kilku wybranych przeze mnie zdrowych propozycji.

NA SŁODKO/OWOCOWO:
- omlet buraczano-gruszkowy

źródło:alaantkoweblw.blogspot.com
Buraczane naleśniki.


NA SŁONO:
- wegetariańskie buraczane burgery

- pesto buraczane
- kalafior w różowym sosie

źródło: alaantkoweblw.blogspot.com i superhealthykids.com
Buraczane pesto, warzywny bukiet, calzone i kalafior w różowym sosie.

Innym pomysłem na nadanie daniom walentynkowego charakteru jest wycięcie ich w kształt serca. Warzywa, czy placki, prawie każdy produkt można wyciąć foremką do ciasteczek. Najprostsze wydaje się wycięcie z kanapki serca, lub wycięcie w chlebku "serduszkowego okienka".

źródło:pinterest.com
Podsmaż chlebek z wyciętym sercem na patelni i wbij w środek jajeczko.

źródło:superhealthykids.com
Kanapeczki, marchewka i papryka wycięte w kształt serca i rzodkiewkowe różyczki.

- szpinakowe calzone w kształcie serca (nadzienie dowolne, w końcu to o kształt chodzi)
- mini pizzowe serduszka

- walentynkowy bukiet warzywny

Jeśli masz gofrownicę to kwestia dania z sercem wydaje się oczywista(^_^)

źródło:pinterest.com

Danie można też ozdobić serduszkami z pomidorków koktajlowych:

źródło:lifehacklist.com i eyecandy.nanakaze.net




Smacznych Walentynek!

niedziela, 8 lutego 2015

MamySurvival

źródło:lisahenderling.com

Hu hu ha! Hu hu ha! Nasza zima w tym roku wcale nie jest taka zła! No bo mrozu nie ma. A śniegu tyle co kot napłakał. Dzieciom trochę smutno, że na sanki wyjść się nie da i bałwana nie ma z czego ulepić, ale dorośli się cieszą. Cieszą się też wirusy i bakterie, ponieważ dla wielu z nich mróz jest zabójczy. A więc piękną wiosnę mamy tej zimy i wspaniałą epidemię zapalenia płuc i oskrzeli.

Kto czyta fanpage na Facebooku ten wie, że Di też zachorowała i spędziła w szpitalu tydzień. Pobyt w szpitalu jest jednak nie tylko ciężkim przeżyciem dla malucha, ale również dla rodzica, który stara się poprawić samopoczucie dziecka i jednocześnie walczy o swój własny dobrostan. Co możesz więc zrobić aby jakoś przeżyć ten czas?

  1. Po pierwsze i najważniejsze. Zabarykaduj się w pokoju i jak najmniej wychodź na szpitalny korytarz.
    Nie da się zaprzeczyć, że szpital to siedlisko bakterii. Mimo izolowania różnych przypadków na różnych piętrach/oddziałach (na jednym nieżyty, na innym zapalenia płuc itp), pamiętaj, że personel porusza się po wszystkich piętrach/oddziałach (np. osoba wydająca posiłki, albo sprzątająca) i może przenosić zarazki. Ilekroć wycierano podłogę u nas w pokoju zastanawiałam się, czy tym samym mopem nie wycierano przed chwilą wymiotów dziecka z rotawirusem piętro niżej?
    Jeśli więc zachowacie ostrożność zminimalizujecie liczbę dni spędzoną w szpitalu.
     
  2. Zgromadź zapasy. Jeśli nie wiesz czy ktoś Was szybko odwiedzi, to zastanów się czy czegoś Ci nie brakuje (jedzenia dla siebie, dla dziecka, wody, zabawek, pieluch,  czystej bielizny i odzieży, itp.).
    Jeśli karmisz dziecko w duchu BLW, tym bardziej przyda się jedzenie, ponieważ na Kopernika podawano większość potraw w formie papki, więc jeśli dziecko nie radzi sobie jeszcze z łyżką i widelcem to tego nie ogarnie. Do tego spory zapas śliniaków, no bo w szpitalu możesz nie mieć możliwości prania na bieżąco.
  3. Niezbędne są również akcesoria służące do podnoszenia morale zarówno szeregowego jak i generalicji. Entertain'er powinien jednak cechować się łatwością w czyszczeniu, ponieważ mój wewnętrzny "detektyw Monk" każe mi po powrocie ze szpitala wyprać wszystko co z niego przyniosłam, a zabawki zdezynfekować. Ogranicz więc pluszaki i wybierz raczej klocki, czy książeczki ze sztywnymi stronami. Nazwij mnie wariatką, ale wszystko przetarłam w domu octaniseptem.
    Nie zabierajcie też zabawek dźwiękowych. Chodzi po prostu o szacunek dla współlokatorów. Jakby każdy tak uruchomił pozytywkę, albo śpiewającą zabawkę, to oszalelibyście od kakofonii dźwięków.
    Generalicji też należy się jakaś rozrywka. W moim przypadku wystarczyła komórka, słuchawki i książka. Czasu wolnego miałam naprawdę niewiele. Nie było czasu wejść do sieci przez tablet (stąd brak postów), więc zaglądałam tylko na FB za pośrednictwem komórki.
  4. Dbaj o siebie, a przede wszystkim o to co jesz. Poproś męża lub kogoś z rodziny o dowożenie obiadów ze sprawdzonego źródła (bo o domowych możesz raczej pomarzyć).
    Dlaczego to takie ważne? Wyobraź sobie, że dziecko złapało jakąś "jelitówkę" i nie możesz odejść od łóżeczka, bo jak zwymiotuje to kładzie się w tym, a ty strułaś się nieświeżą kanapką, boli Cię żołądek i też wymiotujesz. Ja na ten przykład nie muszę sobie nic wyobrażać, ponieważ to przeżyłam i nikomu nie polecam.
  5. Kiedy tylko będziesz mogła wyjdź na spacer. W szpitalach na ogół jest gorąco i duszno. Zostaw dziecko z mężem i wyjdź zaczerpnąć świeżego powietrza i jednocześnie oczyść umysł. Odstresuj się i zbierz siły na kolejny dzień.
  6. Przyjmuj pomoc. To nie dyshonor ani ujma, jeśli poprosisz mamę o ugotowanie czegoś dla dziecka, albo przepranie ubranek. eM ujął się honorem i postanowił, że sam będzie wszystko robił. Faktycznie trochę ugotował, trochę uprał, ale i tak kiedy wróciłam do domu znalazłam stertę brudnych ubranek na środku przedpokoju. Myślę, że każdy zrozumie, że jesteście w ciężkiej sytuacji i będzie się starał pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Nawet moja babcia Lu była gotowa lepić kopytka i jechać z nimi przez pół miasta byle dogodzić swojej prawnuczce, a nas odciążyć.
  7. Może zabrzmi to banalnie, ale zapoznaj się z prawami pacjenta. Jednym z podstawowych praw jest prawo do informacji. Pytaj się jakie badania zostały wykonane i w jakim celu. kiedy przychodzi pielęgniarka dowiedz się też jaki podaje lek, albo na jaki zabieg chce zabrać dziecko. Personel szpitali często zapomina o tym prawie. Jeśli masz wątpliwości co do decyzji lekarza, to poproś o wyjaśnienie i negocjuj (niestety lekarz ma decydujące zdanie, Ty możesz co najwyżej poprosić o zwołanie konsylium).
    Lekarz chciał przenieść Di do dzieci z rotawirusem mimo, że nie wykonano żadnego badania, które mogłoby potwierdzić, że faktycznie Di ma "rota" (tłumaczył, że skoro wymiotuje to pewnie ma wirusa). Po naszej interwencji lekarz zmienił zdanie i zlecił badanie kału, które wyszło ujemnie, a co za tym idzie nie przeniesiono jej na inny oddział.
    Nawet nie chcę myśleć co by się stało jakby jeszcze "rota" złapała po przeniesieniu.
  8. Kolejną kwestią związaną z prawami pacjenta jest prawo do odmówienia wykonania zabiegu. Szpital nie ma prawa podtykać podczas przyjęcia dokumentu in-blanco, że zgadzasz się na wszelkie zabiegi. W każdej chwili możesz odmówić. Jest to szczególnie ważne w przypadku dzieci. Osobiście nie zgadzam się na zmuszanie dziecka do zabiegów. Ja jestem po to, by je bronić i budować w nim poczucie bezpieczeństwa. Jeśli dziecko przestanie ufać rodzicowi, to w kim znajdzie oparcie? Oczywiście wiadomo, że jeśli trzeba pobrać krew, to niestety trzeba zrobić wkłucie, ale nie zgadzam się, by pielęgniarka na siłę szarpała rękę mojego dziecka. Może warto poczekać chwilę i spróbować znowu, albo poszukać innej żyły.
    Kiedy Di zwymiotowała w nocy podłączono jej kroplówkę. Po godzinie przyszła pielęgniarka i powiedziała, by na siłę trzymać rękę dziecka w innej pozycji, ponieważ za wolno ścieka. Odmówiłam, ponieważ dziecko było zbyt wykończone wymiotami i nie chciałam jej ruszać skoro wreszcie udało się jej zasnąć. Poprosiłam o odpięcie kroplówki (stan dziecka nie był poważny ponieważ były to pierwsze wymioty od 24 godzin) i podanie, kiedy dziecko odpocznie.
    Myślcie o dziecku jak o dorosłym, jak o sobie samym. Wyobrażasz sobie, by ktoś Ci robił zabieg na siłę? Krzyczysz "NIEEEEEE!!!" "BOOOLIIII!!!", a pielęgniarka/pielęgniarz szarpie Cię za rękę?
    No właśnie. Tak jak Ty masz prawo odmówić z powodu bólu, czy dyskomfortu, tak samo Twoje dziecko. Zrób drugie, trzecie podejście. Na pewno w końcu się uda.

    Życzę Wszystkim zdrowia i mam nadzieję, że nigdy z tych raz nie będziecie musieli korzystać.



    Publikowane informacje mają jedynie charakter informacyjny i nie mogą zastępować konsultacji z lekarzem lub z farmaceutą. 

piątek, 6 lutego 2015

Ulubieńcy stycznia 2015




Emocje po Świętach już opadły i nadszedł czas powrotu do pracy i codziennych obowiązków. Ten miesiąc dał nam się we znaki również z powodu chorób. Cała rodzina jak jeden mąż była na antybiotyku (w tym Di w szpitalu)(-_-).
W styczniu najbardziej brakowało mi radosnej atmosfery, która towarzyszyła Świętom. Ze sklepowych półek poznikały też sezonowe nowinki, które tak uwielbiam. Jedyna nadzieja w Walentynkach. Mam więc nadzieję, że w lutym pojawi się coś godnego uwagi. Mimo niesprzyjających warunków wybrałam jednak kilku ulubieńców stycznia. Oto oni.

  1. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu firmy NIVEA
    źródło:vitaminka.net
    Zgodnie z azjatycką zasadą przywiązuję dużą wagę do demakijażu i oczyszczania twarzy. Jednocześnie staram się na toniki, czy płyny do demakijażu nie wydawać zbyt dużo pieniędzy. Do tej pory używałam dwufazowego płynu Bielendy (awokado lub bawełna ok 6,40zł/100ml) lub Ziaji (ok. 5zł/100ml). Płyny te niby działały, ale nie do końca - nie były w stanie zmyć eyelinera spomiędzy rzęs. Podczas kolejnych zakupów na półce sklepowej nie znalazłam żadnego z używanych przeze mnie płynów, dlatego wściekła na większy wydatek (ok.9,60zł/100ml) kupiłam płyn NIVEA. Na szczęście w tym przypadku wyższa cena idzie w parze z lepszą jakością. Dwufazowy płyn NIVEA zmywa eyeliner nawet spomiędzy rzęs. W dodatku dzięki swojej efektywności jest bardziej wydajny.
    Producent twierdzi, że płyn ten jest w stanie usunąć również makijaż wodoodporny (bez pocierania). Przyznaję, jednak, że jeszcze tego nie sprawdziłam.
    Ponadto płyn zawiera wyciąg z kwiatów bławatka, w skład którego wchodzą flawonoidy i sole mineralne. Ogólnie wyciąg ten ma działanie rozjaśniające cienie pod oczami, odżywia i nawilża skórę, wygładza drobne zmarszczki oraz lekko napina naskórek, łagodzi podrażnienia, działa przeciwalergicznie i przeciwzapalnie. Jednak takiego działania oczekuję co najwyżej od kremu, a nie płynu do demakijażu, więc oczywiście nie testowałam go pod tym kątem.Dla zainteresowanych podaję listę składników:

    • Aqua, Isododecane, Cyclomethicone, Isopropyl Palmitate, Helianthus Annuus Seed Oil, Centaurea Cyanus Flower Extract, Sodium Chloride, Trisodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, CI 60725, CI 61565
    Ogólnie tym, którzy używają eyelinera polecam dwufazowy płyn NIVEA, ponieważ jest efektywny i ma dobry stosunek jakości do ceny. 

  2. Drugą rzeczą, którą chcę polecić jest coś co możesz mieć absolutnie za darmo: aplikacja Look Birdy!

    źródło:lookbirdy.com

    Look Birdy odkryłam wprawdzie już jakiś czas temu, ale jakoś mi umknęła w ulubieńcach grudnia.
    Aplikacja służy do robienia zdjęć dzieciom (niektórzy wykorzystują ją  też podobno do fotografowania zwierząt). Nie chodzi tu o jakieś zabawne filtry. Ta aplikacja nie posiada żadnych bajerów związanych z edycją, czy ozdabianiem zdjęć. Jej jedyną, ale bardzo skuteczną funkcją jest przykucie uwagi małego modela. Do wyboru jest 7 rodzajów "ćwierków". Po wybraniu dźwięku możemy przystąpić do robienia zdjęć. Aplikacja jednocześnie miga lampą błyskową i ćwierka. Na taki sensoryczny atak żadne dziecko nie pozostanie obojętne. Przyznaję, że już po chwili staje się to irytujące, ale jest niezastąpione przy robieniu zdjęć Di. Bardzo często wykorzystuję Look Birdy do robienia zdjęć aparatem. Świetnie sprawdziło się kiedy robiliśmy rodzinne zdjęcie na Święta. Wystarczyło ustawić telefon obok aparatu, na którym była ustawiona funkcja samowyzwalacza.
  3. Trzecia polecana w tym miesiącu rzecz to etykietki z podpisane.pl.
    źródło:podpisane.pl

    Di wreszcie poszła do żłobka. Trzeba więc było skompletować wyprawkę i rzecz jasna ją podpisać. Na podpisane.pl kupiłam zestaw:starter. W jego skład wchodzą duże i małe nalepki (wodoodporne, niezmywalne) oraz wprasowanki (niespieralne). Etykietki są personalizowane. Większą możliwość personalizacji masz kiedy wybierasz produkt pojedynczo (nie w zestawie), ponieważ wtedy poza napisem wybierasz też kolor oraz możesz dodać obrazek (z listy).
    Po pierwszym miesiącu potwierdzam, że zarówno wprasowanki jak i nalepki są trwałe (w ogóle się nie zniszczyły) i bardzo ładnie wyglądają. Jedyne zastrzeżenie mam do sposobu utrwalania wprasowanek. Najlepiej pierwszą sztukę wprasować na jakąś szmatkę na próbę, ponieważ mimo postępowania zgodnie z instrukcją okazało się, że czas dociskania żelazka muszę nieco skrócić (wprasowanka zaczęła się delikatnie rozpływać) istotne też okazało się, by do wprasowanki przykładać gładki fragment żelazka (tam gdzie nie ma otworów, z których wydobywa się para), czego w instrukcji nie było.
    Wszystkie rzeczy Di są pięknie oznaczone, a nawet zostało jeszcze sporo naklejek i wprasowanek do wykorzystania później.
  4. Ostatni wybór miesiąca to "stary indiański sposób" na nieżyty żołądkowe, który stosuję z powodzeniem od ponad 20 lat, a polecił go szwajcarski pediatra. Zalecona przez niego dieta to banany i cola. Banany zalecił, ponieważ podobno pobudzają one rozrost komórek śluzówki żołądka, co wytwarza lepszą osłonę przed sokami trawiennymi (więcej na ten temat TUTAJ). Cola jak wiadomo jest żrąca, a więc wyżre też przykładowo przylepioną do ściany żołądka skórkę od pomidora. Kiedy będąc z Di w szpitalu zatrułam się, uratowały mnie właśnie banany, cola i krople żołądkowe.

    Oczywiście ten blog nie ma charakteru konsultacyjnego, nie zastępuje porady lekarskiej. Użytkownicy korzystający z tych porad robią to na własne ryzyko.




poniedziałek, 2 lutego 2015

Setsubun, czyli święto rzucania fasolek

żródło:eho-maki-2015.blog.so-net.ne.jp


Już jutro Setsubun, czyli według kalendarza lunarnego pierwszy dzień wiosny! Czemu znowu piszę o japońskim święcie? Ponieważ Japończycy są mistrzami celebracji. Panuje stereotyp pokornego, szarego Japończyka, ale to właśnie japońskie festiwale nie mają sobie równych. Wszystkim widzianym przeze mnie w Kraju Gejsz i Samurajów świętom towarzyszyła atmosfera rodzinnego pikniku, były występy związane z lokalnym folklorem, zaś uczestnicy wczuwali się w atmosferę do tego stopnia, że zakładali tradycyjne stroje. Podobnie sprawa ma się z Setsubun - jedną z najstarszych tradycji Japonii.


Setsubun obchodzone jest obecnie 3 lutego. Święto to narodziło się w XIIIw. i polegało na wypędzeniu demonów przez silny zapach palonych suszonych głów sardynek i drewna, oraz hałas bębnów. Jednak za pierwowzór Setsubun uważa się tsuina - festiwal, który dotarł do Japonii z Chin w VIIIw. Setsubun pierwotnie był rodzajem powitania nowego roku (kalendarz lunarny). 


Najpopularniejsze zwyczaje
Dzisiaj ze świętem Setsubun związanych jest kilka tradycji. Przede wszystkim Toshiotoko [czyt.: tosiotoko], czyli człowiek urodzony w roku, któremu patronuje ten sam chiński zodiak, co bieżącemu roku, lub ew. głowa rodziny, zakłada maskę demona. Następnie rzuca się za próg domu fuku-mame, czyli fasolki szczęścia (są to upieczone ziarna soi).
Rzucając fasolki należy krzyczeć: Demony na zewnątrz! Szczęście do środka! [jap.: Oni-wa soto! Fuku-wa uchi! czyt.:oni-ła soto! Fuku-ła uci!]. Rozrzucone fasolki trzeba pozbierać i 
zjeść ich tyle ile ma się lat, a nawet o jedną więcej, by zapewnić sobie zdrowie również w nadchodzącym roku. Zwyczaj ten nazywa się mame-maki. Od znajomej dowiedziałam się jednak, że tradycja tradycją, ale raczej tylko dzieci bawią się w zjadanie fuku-mame i nikt nie oczekuje od dorosłych by zjedli kilkadziesiąt fasolek.

źródło:japontotal.com
Zestaw fasolki + maska

Istnieje wiele teorii skąd wziął się ten rytuał. Jedna z najbardziej popularnych została zawarta w Kyougen [czyt.: kjoogen] (komediowej sztuce No) wystawianej w świątyni Mibu w Kioto. W dużym skrócie sztuka opowiada o ogrze, który się przebrał i wszedł do domu starej wdowy. Ogr ten posiadał magiczny tłuczek i z jego pomocą wyczarował piękne kimono. Wdowa uległa urodzie szaty i postanowiła upić ogra, by mu ją skraść. Chciwość kobiety była jednak tak wielka, że wdowa postanowiła ukraść również magiczny tłuczek. Zaskoczony ogromną pazernością wdowy ogr postanowił ukazać jej swe prawdziwe oblicze. Stara kobieta tak się wystraszyła, że w histerii zaczęła rzucać w ogra czym popadnie. Pod ręką miała ziarna soi, a cios nimi zadany musiał być naprawdę bolesny, ponieważ ogr uciekł pozostawiając wdowę mniej zachłanną lecz mądrzejszą i zdrowszą.
Mame-maki podobno wywodzi się z regionu Kansai lub Kinki, lecz dzięki odpowiedniemu marketingowi rozprzestrzenił się na cały kraj. Tak więc teraz niezbędne akcesoria bez problemu kupić można w każdym japońskim markecie w formie gotowego zestawu, czyli torebki fasolek wraz z maską. Wspomniałam o odstępstwach od tradycji. Również w kwestii samych fasolek pojawiła się pewna elastyczność, bowiem możliwe jest zakupienie zestawu z orzeszkami, lub fasolkami pokrytymi cukrem.
Dla dzieci frajdą jest nie tylko samo rzucanie i jedzenie fasolek, ale również samodzielne wykonanie maski demona (można ją kupić, ale dzieci na ogól preferują te własnoręcznie wykonane). Di jest jeszcze za mała na taką zabawę, ale w przyszłym roku z pewnością coś przygotujemy (dla tych, którzy chcieliby się zabawić w japoński pierwszy dzień wiosny zamieszczam na końcu tekstu propozycje wspólnych zabaw i prac plastycznych).

Drugą związaną z Setsubun tradycją jest nori-maki, czyli jedzenie niepokrojonego rulonu makizushi (tzw. eho-maki, czyli rolka szczęśliwego kierunku), będąc zwróconym w szczęśliwym dla danego roku kierunku świata i w absolutnej ciszy. Tym, który podołają temu zadaniu (a nie jest to łatwe, bo rolka ma ok 20cm długości) towarzyszyć będzie szczęście w interesach, długowieczność i zdrowie.
Rolka może mieć różne nadzienie. W niektórych regionach środek musi być siedmiobarwny, tak by każdy kolor symbolizował jednego z siedmiu bogów szczęścia (s
hichi fukujin - czyt.: sici fukudzin).

żródło:tashlouise.info
Szczęśliwy kierunek na rok 2015

źródło:newsjoy.com
Siedmioskładnikowe eho-maki.
Po lewej od góry: węgorz, tykwa marynowana, oboro (rodzaj różowej przyprawy z poszatkowanej krewetki), omlet
Po prawej: pasztecik z kraba, ogórek, krewetka

źródło:pronweb.tv i rl-waffle.co.jp
Siedmioskładnikowe eho-maki z przymrużeniem oka, czyli na słodko.
Składniki: bita śmietana, truskawka, kiwi, biała i żółta brzoskwinia oraz trzy rodzaje sosu angielskiego (custard): tradycyjny, karmelowy, czekoladowy

W Osace mówi się, że zwyczaj ten powstał kiedy młoda Geisza zjadła ten przysmak by zapewnić sobie stałość swego ulubionego klienta w nadchodzącym roku. Początkowo ta tradycja miała charakter lokalny (wywodzi się chyba z Kansai), ale obecnie, podobnie jak mame-maki, rozprzestrzeniła się już na całą Japonię.

Mniej znane tradycje
Lokalnie można spotkać domy udekorowane z zewnątrz gałązkami sakaki (cleyera japonica), które jest uznawane przez shinto za święte drzewo, oraz głowami sardynek, ząbkami czosnku, czy cebulą. Zgodnie z wierzeniami taki talizman ma trzymać demony z dala od domostwa (podobnie jak u nas czosnek odstrasza wampiry), chociaż na pewno nie utrzyma z daleka okolicznych kotów (^_-).

Inne mało popularne zwyczaje to: picie ciepłej imbirowej sake, co ma zapewnić zdrowie, czy wnoszenie do domu narzędzi (używanych na zewnątrz, czyli tradycyjnie w polu), aby złe duchy nie wywołały na nich rdzy.
Podobno gejsze też mają swoje tradycje związane z tym świętem. Należy do nich przebieranie się, często nawet za mężczyzn, podczas tych spotkań z klientami które odbywają się właśnie w dniu Setsubun.
Poza domem
We wstępie pisałam o festiwalach. Otóż z okazji pierwszego dnia wiosny tłumy gromadzą się na terenach świątyń, gdzie organizowane są obchody. Oczywiście w każdej świątyni wygląda to inaczej. Czasem jest wystawiana sztuka kyougen, czasem są tradycyjne tańce lub zapasy sumo. Jedyny wspólny mianownik to rzucanie fasolek. Do tego zdarza się, że ze świątyni przeganiany jest ogr, a nawet takiego ogra można spotkać na ulicy - wtedy koniecznie rzuć w niego garścią fasolek i krzyknij: Oni-wa soto! Fuku-wa uchi! 

Zachęcam do obejrzenia poniższego filmiku z obchodów Setsubun w Kanda Myojin w roku 2012. Autor filmiku dodał angielskie napisy pomagające zorientować się w sytuacji.




źródło:kikuko-nagoya.com
Obchody w świątyni: Ogr uciekający przed deszczem fasolek.
źródło:galleryhip.com
Obchody w świątyni Sensoji: dzieci już szykują fasolki by przegonić demona


W okresie poprzedzającym setsubun w sklepach pełno jest fuku-mame, masek demonów, rolek eho-maki, czy choćby zabawnych ciastek w związanych ze świętem formach.

źródło:bigyosun.com
Niekończące się sklepowe lady z eho-maki.
źródło:karasuma.keizai.biz
Ciastko w kształcie demona



Prace plastyczne
Na koniec obiecałam kilka pomysłów na zabawy i prace plastyczne do wykonania z dziećmi. 
Możecie wspólnie przygotować eho-maki w wersji słodkiej lub tradycyjnej. Słodkimi ehomaki mogą być naleśniki. Możecie też przygotować roladę na biszkopcie. Dzieci z pewnością będą miały frajdę wymyślając składniki, a następnie pałaszując swoje dzieła. Eho-maki na słono mogą być tradycyjnymi makizushi, ale mogą to też być naleśniki na słono, lub tortile. Oczywiście nadzienie takich zawijańców powinno być na tyle lepkie by nasze dzieło się nie rozleciało. Przykładowo tortilla posmarowana serkiem śmietankowym z łososiem wędzonym, cytrynką i koperkiem (nie przesadź z liczbą składników - zbyt duża ich ilość może utrudnić sklejenie całości).

Jeśli nie chcecie odgrywać wypędzania ogra możecie zagrać w grę wymagającą celnego oka. TUTAJ znajdziesz szablony i instrukcję wykonania zabawki. Gra jest banalnie prosta należy tak długo rzucać fasolkami/orzeszkami w wizerunek ogra, aż przekręci się wizerunek szczęścia.

źródło:cp.c-ij.com



Oczywiście najpopularniejszą pracą plastyczną są maski. W zależności od poziomu zaawansowania. Możecie wspólnie zrobić maskę z papierowego talerza (instrukcje i szablony TUTAJ i TUTAJ), lub bardzo pracochłonną lecz efektowną maskę 3D (instrukcje i szablony TUTAJ i TUTAJ).

źródło:cp.c-ij.com i dltk-kids.com


Innym jeszcze pomysłem jest zrobienie figurki trola z rolki po papierze toaletowym (TUTAJ).

źródło:dltk-kids.com

Osobiście jestem fanką origami, ponieważ uczy ono skupienia, precyzji oraz rozwija dziecko manualnie, dlatego wrzucam też filmiki z instrukcjami wykonania ogrów w tej technice.

Prosty ogr wersja 1:



Prosty ogr wersja 2:



Tułów do powyższych ogrów:



Ogr dla zaawansowanych:


A na koniec diagram dla osób bardzo zaawansowanych:

źródło:lallavedesakura.yoll.net



Udanego przeganiania demonów i samego zdrowia i szczęścia w nadchodzącym roku lunarnym (^_^)