sobota, 24 stycznia 2015

Pstryku Smyku, czyli jak zachować wspomnienia z dzieciństwa

źródło:harfay.com

Di jest naszym pierwszym dzieckiem. Ba! Jest jedynym brzdącem w rodzinie! A to zobowiązuje do tzw. syndromu pierwszego dziecka. Nie należę do osób, które wrzucają na Facebooka setki zdjęć swojej pociechy (policzyłam - przez 13 m-cy wrzuciłam ich dokładnie 6) i trzęsą się nad każdym upadkiem dziecka, albo nad tym że memłało w buzi liść. Przyznaję jednak, że mam fioła na punkcie zdjęć. Dzieci tak szybko się zmieniają, że po chwili zapominamy jakie były kiedy miały miesiąc, czy półroku. Dlatego niezależnie od tego czy masz pierwsze, drugie, czy trzecie dziecko warto uwieczniać je na fotografiach i filmach.

Chcąc sprawdzić do kogo jest podobna Di wyciągnęliśmy z eM nasze zdjęcia z dzieciństwa. Moich zdjęć z pierwszego roku życia było może ze 20. eM miał swoich zdjęć ze 100, jak nie więcej. Dlaczego tak się stało? Myślę, że są dwa główne powody. Przede wszystkim eM jest pierwszym dzieckiem. A więc wiadomo, że pierwszy ząbek, pierwszy stały pokarm, czy jego pierwszy kroczek były pierwsze nie tylko dla niego, ale dla całej rodziny. Po drugie tata eM jest pasjonatem fotografii i nawet toporne radzieckie lustrzanki nie stanowiły dla niego problemu. Ja dla odmiany jestem drugim dzieckiem, a więc każdy mój kamień milowy był już dla moich rodziców niczym zeszłoroczny śnieg. Moi rodzice nie są też fanami fotografii, a pamiętajmy, że trzeba mieć minimum wiedzy i umiejętności, żeby robić zdjęcia za pomocą reliktów tamtej epoki (pierwsza połowa lat 80-tych).

Dzisiaj jesteśmy w o niebo lepszej sytuacji. Nawet największy laik znajdzie na rynku taki aparat, który pozwoli mu uwieczniać postępy i rozwój dziecka i to nie tylko w formie fotografii, lecz również na filmach.
A komórki? Ostatni telefon komórkowy, który nie miał wbudowanego aparatu fotograficznego pożegnałam 10 lat temu. Większość znanych mi osób ma telefony z aparatami robiącymi zdjęcia na tyle dobrej jakości, że można spokojnie zrobić z nich odbitki. Współcześni rodzice nie mają więc chyba żadnej wymówki przed regularnym robieniem zdjęć swoim pociechom. I dobrze! Róbmy tych zdjęć (i filmów) jak najwięcej, bo "to se ne vrati, Pane Havranek. To se ne vrati...".


źródło:story of this life
Czy Twój album w komórce też tak wygląda?


Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach mamy inny problem: robimy setki, tysiące zdjęć, potem zgrywamy je na komputer i... robimy kolejny tysiąc zdjęć. Te zdjęcia urastają do terabajtów zajętej przestrzeni na dysku i często już nigdy nie są oglądane. To trochę jakbyśmy skłonność do zbieractwa przenieśli z naszych mieszkań wprost do komputerów. Tą kwestię moja babcia porusza przy każdej naszej wizycie. Przywozimy jej oczywiście kilka odbitek najnowszych zdjęć Di, a ona tradycyjnie z westchnieniem mówi: "to chyba jedyne drukowane zdjęci Di, jakie istnieją", a my potakujemy głową, ponieważ nie chcemy psuć niespodzianki.
Jakiś czas temu pisałam o laurkach na Dzień Babci/Dziadka i wspomniałam, że laurka od Di będzie w tym roku wyjątkowo pracochłonna. Dzisiaj zdradzę, że tą laurką jest fotoksiążka ze zdjęciami małej Di. Kto czytał wpis o porządkowaniu zdjęć cyfrowych, ten z pewnością pamięta punkt 7 czyli: raz do roku wydrukuj zdjęcia. Połączyliśmy więc przyjemne z pożytecznym i w tym roku wydrukowaliśmy album dedykowany Di.
Główne założenie było takie, że każda rozkładówka będzie przypadała na jeden miesiąc. Dodatkowo są oczywiście osobne strony ze zdjęciami z Chrzcin, urodzin, czy sesji.
Otóż jako dziecko nr2, całe życie towarzyszy mi taki mały żal do moich rodziców, że kiedy moja siostra skończyła rok to wzięli ją do fotografa na sesję, a mnie nie. W związku z tym już dawno powzięłam decyzję, że każde moje dziecko będzie miało swoją sesję z okazji pierwszych urodzin. Na razie jest tylko Di, ale rok skończyła? Skończyła! No to czas na sesję!

Dlaczego w ogóle warto zorganizować sesję?Dlatego, że nie jesteśmy profesjonalnymi fotografami i grafikami, oraz dlatego, że jak mówi eM: na planie najtrudniej pracuje się z dziećmi i zwierzętami. Korzystając z usług profesjonalisty, po zaledwie godzinnej sesji otrzymujemy pakiet pięknych, obrobionych zdjęć, które ucieszą nie tylko nas, ale będą pamiątką dla całej rodziny.
Jeśli mamy takie możliwości finansowe warto korzystać z usług profesjonalisty przy każdej ważnej okazji: Chrzcinach, urodzinach, czy Świętach.
Z uwagi na koszty zrezygnowaliśmy z fotografa na Chrzcinach. W kościele poprosiliśmy o zrobienie zdjęć tatę eM, zaś podczas obiadu, aparat wędrował z rąk do rąk. Całe szczęście w naszej rodzinie na fotografii zna się nie tylko mój teść i eM, ale również moja siostra i troszeczkę ja.
Sesję zorganizowaliśmy dopiero z okazji pierwszych urodzin Di. Wydaje mi się, że jest to dobry moment, ponieważ dziecko jest już wówczas żywiołowe, może siedzieć, stać lub się czymś bawić. Osobiście nie przepadam za zdjęciami śpiących noworodków, gdyż nie widać na nich osobowości dziecka.

Jak zrobić dobre zdjęcie w domowych warunkach?
Większość zdjęć maluszka powstaje jednak w domowych warunkach. Warto wówczas poświęcić moment na poprawienie kilku detali, a zobaczysz, że zdjęcia będą o niebo lepsze.

  1. Trzymaj w pogotowiu aparat!
    Nawet najlepsza komórka nie zrobi zdjęcia tak dobrego jak aparat, dlatego w centralnym punkcie mieszkania trzymam  aparat fotograficzny.
    Czasem kiedy bawiłam się z Di i zauważyłam jak ładne jest światło, to brałam szybko aparat i robiłam jej zdjęcia.
  2. Światło!
    Wspomniałam, że czasem robię Di zdjęcia, bo akurat jest ładne światło, ale czasem zdarza się na odwrót: jest chwila warta upamiętnienia, a światło bez rewelacji. Zanim zaczniesz robić zdjęcia, które i tak wyjdą zbyt ciemne, odsłoń firankę, lub zwróć twarz dziecka w stronę światła. Przykładowo fotelik Di stoi tyłem do okna, ale kiedy chciałam jej zrobić zdjęcia podczas jedzenia odwróciłam go tak by słońce oświetliło jej twarz.
    Może się dziwisz, że nie włączyłam po prostu lampy błyskowej. Otóż wydaje mi się, że zdjęcia z "flash'em" wychodzą sztucznie. Wolę naturalne oświetlenie.
  3. Uwaga bałagan!
    Niestety zdarzyło mi się, że kilka uroczych zdjęć Di psuje sterta poskładanych  ubrań w tle lub rozrzucone książki. Jeśli zdjęcie musisz zrobić naprawdę szybko zrzuć, kopnij, przesuń lub przykryj to co psuje Ci kadr.
    Aha. W kwestii filmów oprócz bałaganu zwróć uwagę na dźwięki - wyłącz radio lub telewizor.
  4. Zdjęcia seryjne!
    Di jak każde dziecko jest tak ruchliwa, że najczęściej korzystam z opcji zdjęć seryjnych. Wówczas zawsze znajdzie się choćby jedno ostre i z uśmiechem.
    Polecam też aplikację Look birdy, która ćwierka i świeci. Na ogół jednak nie robię przez nią zdjęć lecz wykorzystuję do zrobienia zdjęć z normalnego aparatu.
Reasumując, aby zachować jak najwięcej wspomnień z dzieciństwa naszych pociech:
  1. Fotografuj! Fotografuj! I jeszcze raz fotografuj! Nie ważne, że nie robisz zdjęć jak Anne Geddes. Ważne by uwiecznić TEN moment, bo już więcej może się nie powtórzyć (dzieci mają różne dziwne "fazy" które potrafią trwać zaledwie tydzień). Nasza pamięć jest niestety wybiórcza i po kilku miesiącach zapominamy o czymś co wówczas nas urzekło.
    To samo tyczy się filmów.
  2. Drukuj zdjęcia co najmniej raz w roku. Jaki sens jest trzymać zdjęcia na dysku? O wiele większe prawdopodobieństwo, że do nich zajrzymy jest wtedy gdy, będą w formie albumu lub fotoksiążki leżały na półce.
  3. Jeśli masz taką możliwość przy ważnych okazjach korzystaj z fotografa lub zamawiaj profesjonalne sesje. W czasie imprezy nie będziesz mieć głowy do robienia zdjęć. Poza tym jeśli nie masz doświadczenia i umiejętności, to zdjęcia mogą wyjść kiepskie, a drugi raz dziecka chrzcić nie będziesz(^_-)

A jakie Ty masz patenty na zrobienie dobrego zdjęcia dziecku?

środa, 21 stycznia 2015

Lakiery do paznokci: jak kupować i przechowywać

źródło:mohato.wordpress.com

Muszę się Wam przyznać do pewnej słabości: nałogowo kupuję lakiery do paznokci! A to wszystko przez to, że większość lakierów jest niedroga, przyciągają wzrok, bo wyglądają jak cukiereczki, no i można je kupować w nieskończoność: "bo tego odcienia jeszcze nie mam, a będzie idealnie pasował do tej nowej koszuli!" (^_^)

Gro posiadanych przeze mnie lakierów nie była droga. Z lakierem jest jak z torebką, czy butami - jest to dodatek, który można zmieniać codziennie. Stąd polecam kupowanie nietypowych kolorów w małych buteleczkach i trochę tańszych marek, ponieważ nie warto wyrzucać pieniędzy na kolor, którego użyjesz zaledwie parę razy. Nie ukrywam jednak, że jako pracująca mama, przywiązuję dużą wagę do czasu, a więc im szybciej mam pomalowane i wyschnięte paznokcie tym lepiej. Najważniejsze czynniki mające wpływ na czas malowania, to:
  • szerokość pędzelka (im szerszy tym mniejsze ryzyko smug, no i mniej pociągnięć),
  • konsystencja lakieru (zbyt rzadki będzie spływał, zbyt gęstym w ogóle nic nie pomalujemy),
  • krycie (im więcej pigmentu tym mniej warstw), no i rzecz jasna 
  • czas schnięcia. 
Oczywiście im lakier bardziej trwały tym rzadziej musimy paznokcie malować (kolejna oszczędność czasu).
Z tańszych opcji godna polecenia jest Vipera (ok.9zł). Mają bogatą ofertę kolorystyczną, a ich lakiery są naprawdę przyzwoitej jakości. To samo tyczy się lakierów Golden Rose. Tutaj mamy nawet szerszą paletę, ponieważ do wyboru są lakiery w macie, satynie, połysku, brokatowe, perłowe, teksturowe, czy magnetyczne (ok.6-12zł - najwięcej kosztują lakiery specjalne, czyli brokatowe czy teksturowe).

Na lakiery w kolorach klasycznych, uniwersalnych lub ulubionych warto wydać więcej, ponieważ używasz ich częściej i zależy Ci na długotrwałym efekcie. Osobiście do tej kategorii zaliczam kolor czerwony, który jest tak klasyczny, że pasuje do wszystkiego i przez cały rok, kolor beżowy, gdyż jest do bólu uniwersalny i kolor czarny, bo jest według mnie taką współczesną czerwienią (pasuje do wszystkiego, jest elegancki i wyrazisty).

Co to znaczy "wydać więcej"? Osobiście uważam, że najlepsze lakiery jakie miałam okazję używać to Essie. Szeroki pędzelek, dobra konsystencja, szybko schnie, wysoka zawartość pigmentu, dzięki czemu dla pełnego krycia wystarczy zaledwie jedna warstwa lakieru. Do tego lakier jest bardzo odporny na ścieranie i odpryski i długo utrzymuje świeżość. W sumie byłby to produkt bez wad gdyby nie cena - ok. 35zł. Jednak za jakość trzeba płacić i według mnie w przypadku ulubionego koloru można sobie pozwolić na taką fanaberię.

Jeśli nie chcesz tyle wydawać są też tańsze możliwości. Swego czasu bardzo popularne były lakiery Sally Hansen (ok.23zł), ale wydaje mi się, że są przereklamowane i z mojego doświadczenia wynika, że potrafią się szybciej zepsuć, niż inne tańsze alternatywy. Krycie też mają bez rewelacji.
Nie polecam też lakierów Inglot (ok. 23-35zł). Dawno temu kupiłam kilka kolorów i miały tak mało pigmentu i były tak rzadkie, że szkoda mi było czasu, który musiałam poświęcić na malowanie paznokci, ponieważ po nałożeniu trzech warstw lakier wciąż nie krył idealnie. Przyznaję jednak, że być może w ostatnim czasie coś się poprawiło, ponieważ testowany ostatnio lakier z serii matte (kolor 715) miał dobre krycie. Inna sprawa, że pędzelek do d... (zdecydowanie za wąski), a wykończenie w moim odczuciu było satynowe, a nie matowe.

To co w takim razie warto kupić ze średniej półki? Już za ok.15 zł kupisz lakier z serii Quick'n Go 45 seconds firmy Astor. Bardzo sobie chwalę te lakiery, ponieważ odpowiada mi szerokość pędzelka, konsystencja lakieru, no i tempo schnięcia. Producent zapewnia, że lakier nie odpryskuje nawet przez 5 dni i nie ściera się nawet przez 9 dni. Ostatnio lakier z tej serii zmyłam po 4 dniach, ponieważ delikatnie zaczęły ścierać się końcówki i pojawił się jeden odprysk. Uważam jednak, że 4 dni to przyzwoity wynik.
W tej kategorii cenowej plasują się również lakiery China Glaze (ok. 16zł). Są one bardzo popularne zagranicą. Niestety na chwilę obecną nie znalazłam nigdzie w Warszawie stacjonarnego sklepu posiadającego je w sprzedaży, a zakupu przez internet raczej nie zaryzykuję. Jeśli jednak któraś z Was zna te lakiery, będę bardzo wdzięczna za opinię
(^人^).

Na co zwracać uwagę kupując lakier
Wszystko zależy od Twojego priorytetu. Jeśli jest nim znalezienie idealnego odcienia, to sprawa jest prosta. Jeśli jednak wahasz się nad wyborem firmy lub serii, zastanów się czego od lakieru wymagasz (czy tak jak ja preferujesz szeroki pędzelek, a może potrzebujesz lakieru szybko-schnącego?).
Cenną wskazówką może też być Twoja sprawność manualna. Bowiem duża nakrętka ułatwia dobre i równe rozprowadzenie lakieru na płytce. Małe nakrętki niezbyt dobrze się trzyma w dłoni, a to utrudnia aplikację.
Ponadto pamiętaj, że żywotność lakieru skraca wystawienie na światło słoneczne, czy skoki temperatur, a co za tym idzie sposób przechowania lakierów w sklepie ma niemałe znaczenie dla jego trwałości. Unikaj lakierów ustawionych w sklepie w pełnym słońcu, oraz tych stojących przy lampach. Ogólnie temperatura, w której przechowuje się lakiery powinna być stała i nie za wysoka. Dlatego jeśli lakier do paznokci tygodniami stoi na wystawie sklepowej, nie będzie miał takich właściwości jak przewiduje etykieta.
Oczywiście w klimatyzowanych drogeriach kosmetyki mają znacznie lepsze warunki niż np. na bazarze.

Jak prawidłowo przechowywać lakiery
Podstawowa sprawa to (jak już wcześniej wspomniałam) nie wystawiać lakieru na światło słoneczne oraz skoki temperatury. Z tego jasno wynika, że lakierów nie należy przechowywać:
  1. W lodówce!
    Jakieś 10 lat temu usłyszałam, że lakiery należy przechowywać w lodówce. Okazuje się, że jest to mit, żeby nie użyć słowa bzdura.
    W lodówce jest zbyt niska temperatura, co powoduje, że lakier zastyga. Zbyt gęsta konsystencja nie sprzyja malowaniu. Wsadzenie takiego lakieru do kubka z wrzątkiem będzie równie chybionym pomysłem, ponieważ taki szok, kompletnie zepsuje lakier.
  2. Lakierów nie należy również przechowywać w łazience (tak jak kremów, czy innych kosmetyków).
    Dlaczego? Ponieważ tutaj również mamy do czynienia ze skokami temperatur i dużą wilgotnością (np. temperatura znacznie wzrasta kiedy bierzemy kąpiel), które powodują rozwarstwienie się lakieru.
  3. Nie trzymaj też lakierów przy grzejniku i/lub w bardzo nasłonecznionym miejscu. Lakiery wystawione na słońce znacznie szybciej tracą swoje właściwości. Szybciej zasychają, gęstnieją i stają się mało użyteczne.


Gdzie zatem lakiery trzymać? Po prostu w pokoju (z zachowaniem reguły nr3). Ogólnie tam, gdzie panuje temperatura pokojowa (20-24
°C). Najlepiej w szafce (brak dostępu światła słonecznego, no i nie kuszą wtedy dziecka).

Pisałam, że największym wrogiem trwałości lakierów są skoki temperatur i słońce. Jest jednak jeszcze jeden wróg - jest nim powietrze. Pamiętaj więc by zawsze dokładnie zakręcać buteleczkę. Jeśli do lakieru dostanie się powietrze będzie on dłużej utrwalał się na paznokciu, oraz będzie miał obniżoną trwałość.
Z tego samego względu buteleczki należy przechowywać pionowo, gdyż wówczas szyjka buteleczki się mniej brudzi, a co za tym idzie można ją szczelniej zakręcić.

Jeśli naprawdę chcesz zadbać o swoje lakiery, to regularnie czyść szyjkę buteleczki. Wystarczy ją przetrzeć bezpyłowym wacikiem, nasączonym preparatem z rozcieńczalnikiem. Tak oczyszczoną buteleczkę możesz szczelniej zakręcić przez co mniej powietrza dostanie się do środka.
Druga rada dla szczególnie dbających o lakiery, to potrząsanie. Raz na jakiś czas warto "rozruszać" wszystkie lakiery i mocno nimi wstrząsnąć, ponieważ zapobiega to krzepnięciu lakieru. Niektóre lakiery posiadają nawet w buteleczce kuleczkę, która pomaga przemieszać płyn.

Kiedy lakier wyrzucić
Już na pierwszy rzut oka widzimy, jak lakier zachowuje się podczas aplikacji. Jeśli się marze, ciągnie i zostawia na paznokciu gluty, to najwyższy czas się go pozbyć. Są rzecz jasna dostępne na rynku specjalne "rozcieńczalniki" do lakierów, które przedłużają ich życie, ale jednocześnie zmieniają właściwości. Oznacza to, że lakier nie będzie już tak trwały jak zapewniał producent.

Podobnie lakier, który się rozwarstwił, po wymieszaniu wciąż nadaje się do malowania, ale jego trwałość pozostawia wiele do życzenia.

A co z datą ważności? Mój mały research dał mi jednoznaczną odpowiedź: przeterminowane lakiery nie są dla nas niebezpieczne, ale nie posiadają już tych właściwości, jakie im przypisujemy, dlatego zastanów się czy warto ich dalej używać.



Na koniec wrzucam kilka propozycji przechowywania lakierów:

źródło:beautydepartment.com
Najbardziej podoba mi się ten pomysł i to nim się inspirowałam,
 organizując miejsce dla moich lakierów


Swoje lakiery trzymam w pudełeczku z pleksi, które zrobiliśmy na wymiar razem z eM.
Na czubku każdej nakrętki jest znacznik koloru.



źródło:zszywka.pl
Ktoś sprytnie wykorzystał wieszak do przechowywania biżuterii.
Lakiery są posortowane i są pionowo. Pomysł jest bez zarzutu
 pod warunkiem, że ten wieszak nie będzie wisiał na drzwiach
(bo światło słoneczne i zagracanie pokoju). Lepiej powiesić to w szafie.
źródło:thismomsgonnasnap.com
Półka na przyprawy z IKEA.
Pomysł genialny w swej prostocie, ale będzie dobrze się prezentował,
tylko jeśli mamy lakiery z jednej serii. Dodatkowo jest to kolejna
rzecz do odkurzania (wolę kiedy wszystko jest pochowane),
no i może być problem ze słońcem.
źródło:good-kovka.com
Lakiery zamknięte w estetycznej walizeczce, stanowiącej element dekoracji wnętrza.
Podoba mi się(^_^)


źródło:likeadime.blogspot.com
Według mnie pomysł zupełnie nietrafiony, choć efektowny.
Lakiery wystawione na słońce, nie stoją pionowo,
a już na pewno za bardzo kuszące dla małego dziecka.



środa, 14 stycznia 2015

8 rad jak wytrwać w postanowieniach noworocznych

źródło:22kilo.pl

Postanowienia noworoczne to najgorętszy styczniowy temat. Rozpoczęcie nowego roku skłania do refleksji jaki był miniony rok i co osiągnęliśmy. Te rozważania sprawiają, że chętnie podejmujemy nowe wyzwania, a ponieważ większość ludzi ma tendencję do prokrastynacji, to siłą rzeczy wszelkie zmiany planujemy od nowego okresu (od poniedziałku, od Nowego Roku). Nasze postanowienia są mniej lub bardziej ambitne i czasochłonne. Niestety ich mianownikiem wspólnym jest to, że na ogół nie wytrzymujemy w tych postanowieniach długo, co przyczynia się tylko do rosnącej w nas frustracji i obniżenia poczucia własnej wartości. Bowiem przyczyny niedotrzymanych postanowień szukamy często w sobie. Mówimy wówczas "mam słabą wolę", "jestem beznadziejny, bo niczego nie potrafię doprowadzić do końca".
Dzisiaj więc napiszę jak się zabrać za postanowienia noworoczne tak, aby miały szansę zostać zrealizowane?

Jest takie powiedzenie DREAM BIG, ale takie WIELKIE postanowienie już w przedbiegach może nas wystraszyć. Jak zabrać się do tak wielkiego postanowienia jak zrzucenie kilkudziesięciu kg lub przebiegnięcie maratonu?
Trzeba podejść do tego tak jak do konsumpcji słonia. Jak zjadłbyś słonia? Pewnie po kawałku(^_-)!

1. Na początek ustal dokładnie dokąd zmierzasz. Twój cel powinien być SMART (akronim od ang. Simple, Measurable, Achievable, Relevant, Timely defined), czyli prosty, mierzalny, osiągalny, istotny, określony w czasie. Te wytyczne pozwolą Ci łatwiej podzielić "słonia" na kawałki. Jeśli określisz, co jest dla ciebie naprawdę ważne i na czym ci zależy, łatwiej będzie Ci podjąć wyzwanie, ponieważ dostrzeżesz w tym działaniu głębszy sens i cel. Dzięki temu również łatwiej wzbudzisz w sobie motywację do jego osiągnięcia.
Posłużę się przykładem odchudzania. Ustal precyzyjnie, co uznasz za sukces (np. zrzucenie 15kg,  albo zmieszczenie się w rozmiar 36), ale niech to będzie realne. Równie istotne jest określenie czasu, w jakim chcesz to postanowienie zrealizować. Posiadanie ram czasowych będzie dodatkową motywacją do działania i jest niezbędne do stworzenia planu działania.
2. Skoro już wiesz dokąd zmierzasz, czas ustalić plan działania. Najlepiej zaznaczyć na osi czasu "kamienie milowe" (to jest nasze dzielenie słonia na kawałki), czyli pośrednie małe cele na drodze do realizacji postanowienia (w przypadku odchudzania, to może być np. utrata 3kg na miesiąc).

Zastanów się co musi się zadziać abyś osiągnęła swój cel. Jeśli chcesz schudnąć pomocne może być zapisanie się na siłownię (a może bardziej zmotywuje Cię trener osobisty), przejście na dietę, wybieranie schodów zamiast windy. Samo hasło "przejście na dietę" też może się okazać za dużym kawałkiem do przełknięcia. Może więc na początek ogranicz słodycze i jedz je tylko w weekend. Pamiętaj, że plan musi być jak najbardziej precyzyjny. Jeśli zostawisz miejsce na luźną interpretację, lub nie określisz tzw. deadline'u, to najpewniej sobie odpuścisz.

W poprzednim punkcie wspominałam, że postanowienie musi być SMART. Ale sam plan, też powinien taki być. Może nie warto od razu planować, że będziesz ćwiczyć 5 razy w tygodniu, ponieważ zapał może szybko minąć. Ułóż taki plan, w którego realizację wierzysz.


Realizacja postanowień noworocznych wiąże się z koniecznością wygospodarowania dodatkowego czasu. Weź to pod uwagę tworząc plan działania. Czy znasz regułę 60/40? Zgodnie z nią należy planować tylko 60% czasu. Pozostałe 40% przeznaczone jest na wypadki losowe (lub jak kto woli fuck-up'y). Dzięki temu zawsze jesteśmy wygrani, ponieważ nawet w przypadku problemów, na koniec dnia mamy wszystkie punkty odhaczone. Jeśli zaś wszystko pójdzie jak po maśle, to masz 40% czasu gratis, który możesz poświęcić na relaks, lub na realizację kolejnych zadań.
3.Zobowiązanie się przed sobą do realizacji celu może się okazać dobrym motywatorem. Wystarczy, że zwierzysz się ze swojego postanowienia najbliższym. Niezrealizowane postanowienie doprowadzi wówczas do dysonansu poznawczego, czyli stanu nieprzyjemnego napięcia wynikającego z niezgodności tego, co publicznie ogłosiłaś, z tym, co naprawdę robisz (a raczej nie robisz(^_-)). Ta mała sztuczka psychologiczna, bywa bardzo motywująca, ponieważ pomoże Ci opuścić strefę komfortu i zmobilizować się do działania. 

4. Obiecaj sobie nagrodę za realizację poszczególnych etapów. Nagroda na zakończenie projektu może się zdawać zbyt odległa, a zresztą, gdy osiągniesz swój cel już sam fakt zrealizowania postanowienia będzie nagrodą.
Myśl o nagrodzie będzie kierować Twoje myśli na realizację zadania, a nie na przeszkody, które musisz pokonać.

W przypadku diety to może być jeden posiłek w dobrej restauracji (ale bez dokładek - w końcu nie chcesz zaprzepaścić efektów), lub wizyta w spa (zabieg nadający elastyczność skórze byłby zresztą wskazany w przypadku diety), jeśli osiągniesz cel pośredni.

5. Wizualizuj!
Wizualizacja jest techniką, której powodzenie zostało potwierdzone, ale tylko w niektórych przypadkach. Zacznę od tego do czego nie warto stosować wizualizacji. Otóż nie ma sensu wizualizować sobie, że wsiadasz do czerwonego Ferrari pachnącego nowością i skórzaną tapicerką (wbrew temu co mówi wielu coachów). Nie dowiedziono naukowo, żeby tego typu wizualizacja faktycznie przyciągała obiekt wizualizacji, czyli w tym przypadku Ferrari.

To co jednak faktycznie działa, to np. wizualizowanie sobie czynności, którą doskonalimy. Dowiedziono tego już dawno temu i stosuje się to często w psychologii sportu. Eksperyment, o którym mowa polegał na losowym podzieleniu sportowców na dwie grupy. Jedna grupa poza codziennymi ćwiczeniami miała za zadanie wizualizować sobie swoje treningi. Grupa druga odbywała tylko treningi w realu (takie same jak w grupie pierwszej). Kiedy porównano ich wyniki, okazało się, że większe postępy poczyniła grupa, która dodatkowo stosowała wizualizacje, bowiem podczas wizualizacji w mózgu wytwarzają się takie same powiązania, jak te które powstają gdy wykonujemy czynność w realu. Mózg nie do końca rozróżnia prawdziwe i wyobrażone czynności. Badania wykazały, że u osób codziennie wizualizujących ćwiczenia odnotowano pewne zwiększenie siły mięśni. Oczywiście nie był to postęp tak duży, jak u osób faktycznie ćwiczących, niemniej jednak uważam to za niezwykły dowód siły wizualizacji(^_^).

Wizualizacja pozwala również na "zobaczenie" i "poczucie" własnego sukcesu. Samo to wpływa pozytywnie na nasz umysł i pobudza do podjęcia działań.

Wizualizacja sprawdza się też jako np. przygotowanie do spotkania. Odtwarzając w głowie hipotetyczny przebieg zdarzeń możemy lepiej się przygotować, na ewentualne niespodzianki. Możemy więc nie tylko lepiej zaplanować poszczególne czynności, ale też zwrócić uwagę na ewentualne przeszkody.

Oczywiście wizualizacja jest też przydatna w terapii behawioralnej. W
edług zwolenników terapii behawioralnej, dzieje się tak z kilku powodów:
  • im bardziej realnie jest przedstawiony obraz, tym realniejszy staje się osiągany cel
  • im bardziej konkretna jest wizja celu, tym korzystniejsza jest ocena prawdopodobieństwa jego osiągnięcia
  • obrazowa forma celu i sposobów jego osiągania jest silnym wzmocnieniem w ramach autosugestii swych możliwości
  • realistyczny obraz jest mocniejszym wzmocnieniem pozytywnym niż nagroda w postaci werbalnej lub pojęciowej.

6. Jeśli zaczynasz tracić wiarę we własne siły, lub siłę woli, zapytaj siebie: "Co się stanie, jeśli nie osiągnę tego celu?". Przeanalizuj negatywne konsekwencje niezrealizowania celu. Pytanie to wzbudza tzw. negatywną motywację. O motywacji negatywnej często mówi się niepochlebnie, jednak w przypadku wielu ludzi jest ona skuteczniejsza od motywacji pozytywnej. Najczęściej ma to miejsce w przypadku osób, które chętniej zrobią coś po to, aby pozbyć się problemów, niż zyskać dodatkowe korzyści.

7. Ci , na których bardziej działa motywacja pozytywna, w chwilach zwątpienia, powinni sobie zadać pytanie: "Co się stanie, gdy osiągnę cel?". To pytanie kieruje z kolei Twoją uwagę na motywację pozytywną, czyli pozwala odkryć korzyści, jakie możesz czerpać z tego, że weźmiesz się solidnie do pracy.

8. We wstępie wspomniałam o prokrastynacji, że lubimy coś odwlekać i zawsze zaczynamy "od jutra", "od poniedziałku", "od nowego roku".
Przyznam się, że 
w zeszłym roku po raz pierwszy nie postawiłam sobie żadnego postanowienia noworocznego, ponieważ każdy moment jest dobry aby zacząć i nie warto czekać ze zmianami do nowego roku. Dlaczego nie zacząć dzisiaj (w środę)? w końcu to jest tak samo dobry dzień jak poniedziałek, piątek, czy niedziela. Po co odwlekać zmiany na lepsze? Jak mówi chińskie przysłowie, nawet stumilowa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Jeśli już dziś zaczniesz coś robić, łatwiej będzie ci to kontynuować. Jest taka metoda doskonalenia siebie wywodząca się z kaizen. Zgodnie z nią wszelkich zmian dokonuje się, zaczynając od jednej minuty.
A więc zacznij od minuty dziennie poświęconej na ćwiczenia, czy wejście po schodach (trzymam się cały czas przykładu ze zrzucaniem wagi). Codziennie możesz zwiększać czas dokładając kolejną minutę. Aż w końcu, kawałek po kawałeczku i okaże się... że zjadłaś tego WIELKIEGO słonia.


Jeśli macie jakieś swoje patenty na dotrzymywanie postanowień noworocznych, podzielcie się w komentarzach.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Seijin no hi, czyli jak Japończycy wchodzą w dorosłość


Niedawno pisałam o Urodzinowej Kapsule Czasu, którą jej właściciel otworzyć ma w osiemnaste urodziny. Dlaczego właśnie na osiemnastkę? Tego chyba nikomu tłumaczyć nie trzeba, no bo nie ma ważniejszych urodzin niż te, które sprawiają, że stajemy się pełnoletni. Japończycy muszą jednak dłużej czekać na tą ważną dla siebie okazję (pełnoletniość osiąga się tam w dniu dwudziestych urodzin i pozwala ona na uczestniczenie w życiu politycznym, legalne picie alkoholu, palenie papierosów, wchodzenie do hostess barów, granie w gry typu pachinko, czy prowadzenie samochodu), ale kiedy wreszcie staną się pełnoletni, czeka ich wielka celebracja - Seijin no hi [czyt. sejdzin no hi], czyli Dzień Dorosłych.

Seijin no hi to święto stosunkowo "młode", ponieważ ustanowiono je zaledwie 67 lat temu (1948). Wywodzi się z tradycji shintoistycznej, a dokładnie z ceremonii genpuku. Wtedy 10-16 letni chłopcy z rodzin samurajskich otrzymywali tzw. eboshi (rodzaj nakrycia głowy) oraz imię, którym posługiwali się od tej pory. Podobną funkcję miały rytuały kanrei (dla arystokracji) oraz fundoshi (dla chłopców z ludu). Za dorosłe uznawano dziewczynki, które przeszły ceremonię mogi, podczas, której otrzymywały kimono (zwykle pomiędzy 12 a 16 rokiem życia).
Seijin no hi początkowo obchodzono 15. stycznia. W 1999r. Japonia wprowadziła tzw. Happy Monday System, zmieniając tym samym daty większości świąt na ruchome. Tak więc od 2000r. gro świąt odbywa się w dany poniedziałek miesiąca. Celem ustawodawców było, aby w roku zawsze była odpowiednia liczba dni wolnych od pracy, co jest bardzo istotne w kraju, w którym nie wypada brać zwolnień lekarskich ani urlopów (tam nikt nikogo nie wysyła przymusowo na zaległy urlop).
Wracając do tematu. W związku z powyższymi zmianami od roku 2000 Seijin no hi świętowane jest w drugi poniedziałek stycznia.

Wszelkie uroczystości dedykowane są tym, którzy po 2. kwietnia poprzedniego roku ukończyli 20 rok życia lub osiągną pełnoletniość do 1. kwietnia bieżącego roku.
Celebracja odbywa się w rodzinnych gminach świeżo upieczonych dorosłych.
Kilka lat temu akurat w Seijin no hi znalazłam się przy urzędzie w Asakusie (dzielnica Tokio). To właśnie tam miała się odbyć ceremonia Seijin shiki [czyt. sejdzin siki] dla tej gminy. Jak się dowiedziałam, podczas ceremonii przedstawiciel władz informuje wchodzących w dorosłość Japończyków o ich nowych obowiązkach. Podczas ceremonii uczestnicy otrzymują też przeważnie drobne upominki.
Kolejnym punktem programu jest wizyta w świątyni i/lub spotkanie z rodziną i przyjaciółmi. Dziewczęta z pewnością nie odmówią sobie tego dnia zrobienia purikury.

źródło:kouzono-dental.com
Purikura

źródło:blog.crooz.jp
Jedno ze zdjęć z arkusza purikury.
źródło:dclog.jp
Jedno ze zdjęć z arkusza purikury.
Na zdjęciu dopisano: Seijin Shiki, czyli Ceremonia Wejścia w Dorosłość.

źródło:ameblo.jp
Jedno ze zdjęć z arkusza purikury.
Na zdjęciu dopisano: Seijin Shiki, czyli Ceremonia Wejścia w Dorosłość.
źródło:battle-news.com
Jak widać na purikurze zdarzają się też niecenzuralne gesty.


źródło:photozou.jp
Mimo, że panowie bardzo rzadko decydują się na purikurę, to jednak w seijin no hi są skłonni zrobić wyjątek.
Na zdjęciu dodane są imiona.


W ostatnich latach dochodzi tego dnia do nieprzyjemnych incydentów. W 2002 roku w Naha (na Okinawie), aresztowano 7 osób, które staranowały policyjną blokadę w celu zawiezienia na ceremonię baryłki sake. Coraz częściej podczas oficjalnych przemówień, a nawet podczas hymnu puszczane są petardy, mówcy są przekrzykiwani i obrzucani majonezem. Na szczęście od pięciu lat liczba incydentów maleje (w 2012r. liczba ta była rekordowo niska, ale najprawdopodobniej ma to związek z trzęsieniem ziemi z 11.03.2011).

Jednak to co najbardziej zauroczyło, zarówno mnie, jak i eM to przepiękne stroje! To trochę jakby się znaleźć w roju kolorowych motyli. Wszystkie dziewczęta miały stroje dopracowane w najmniejszym detalu: od fryzury po manicure! Pomyślałam sobie, że dla wielu dziewcząt oczekiwanie na Seijin no hi, musi być prawie tak kultowe jak oczekiwanie na ślub dla niektórych kobiet w naszym kręgu kulturowym. Jednocześnie jest o tyle lepsze, że nie grozi rozwodem, czy podziałem majątku (^_-).


To jakby się znaleźć w roju barwnych motyli.
Gdzie się nie odwrócisz widzisz kolorowe kimona, a wokół dziewcząt fotoreporterzy.


Przyjęło się, że kobiety biorące udział w Seijin shiki zakładają przepiękne i oczywiście bajońsko drogie kimona (nie mylić z yukatą) typu furisode. Furisode [czyt. furisode] (dosłownie "powiewające rękawy") charakteryzuje się długimi rękawami. Zwykle ich długość to 99-107cm. Noszą je tylko panny, gdyż tego typu rękawy uznawane są za uwodzicielskie.
Jakby na potwierdzenie tej reguły wśród obserwowanych przez nas młodych ludzi zdecydowanie wyróżniała się dziewczyna, która przyszła z dzieckiem i mężem. Oczywiście jako mężatka nie była ubrana w furisode, lecz w czarną sukienkę.

Tylko panny mogą nosić furisode.

Furisode szyte jest z dobrej jakości jedwabiu w żywych kolorach. 
Zazwyczaj da się je kupić w granicach 100.000 - 300.000yenów (ok. 3.000-9.000zł), ale jego cena może sięgać nawet 1.000.000 yenów (wg. aktualnego kursu to 30.500zł), dlatego wiele dziewcząt wybiera kimona z wypożyczalni, lub odziedziczone. 
Oczywiście kimono to zaledwie początek. Do tego trzeba przecież dobrać zori [czyt. dzori] (rodzaj sandałów), torebkę, fryzurę, ozdoby do włosów, czy manicure, a jeśli jest zimno (w końcu to styczeń w Japonii, gdzie różnica temperatur jest bardzo duża np. dzisiaj mamy +15C na Okinawie i -5C na Hokkaido - w niektórych rejonach nawet -10C) to przyda się i futrzany (podobno najczęściej sztuczny) 
kołnierz.
Wszystko musi ze sobą współgrać - nawet manicure.

Na tydzień przed Seijin no hi w Nagano można było nabyć 25-cio częściowy zestaw za 148.000yenów, czyli ok.5.600zł.
Na kartce pod ceną wyszczególnione są wszystkie części tego zestawu.

źródło:pinterest.com
Jak to w styczniu: śnieg też czasem się zdarza.
Dziewczęta prezentują swoje zori.
O ile Japończycy są raczej wstydliwi, tego dnia pozują bardzo chętnie.
Zróżnicowanie stylów jest spore.
Założenie takiego kimona nie jest prostą sprawą, szczególnie zważywszy na fakt, że coraz rzadziej się je nosi (potrafiłabyś dzisiaj założyć gorset i suknię z krynoliną?). Dlatego często kobiety przed ceremonią udają się nie tylko do fryzjera, ale również do specjalnych salonów, w których przygotowywane są do wyjścia.W przypadku mężczyzn nie ma takiego szału i wodotrysków, ponieważ najczęściej zakładają oni po prostu elegancki garnitur (chociaż osoby nienawykłe do stylu i fryzur Japończyków mogą się ze mną nie zgodzić). Zazwyczaj trafia się jednak kilku mężczyzn z rodzin bardziej konserwatywnych. Ci ubierają na tę okazję tradycyjne ciemne kimono i hakama (taki zestaw nazywa się hakamashita), czyli element ubioru wiązany w pasie i sięgający kostek.
Hakama występują w dwóch wersjach: Umanori (hakama do jazdy konnej), które ma szerokie nogawki, oraz Andon hakama (hakama lampionowe), które nie mają osobnych nogawek.

Zasadniczo hakama mogą być noszone i przez mężczyzn i przez kobiety, ale prawdę mówiąc dziewczęta w hakama widziałam tylko jeśli były to kobiety służące w świątyniach lub idące na ceremonię zakończenia szkoły.


Panowie zakładają na tę okazję garnitur lub hakamashita.

W portalu Telegraph był swego czasu ciekawy wywiad z Panią Sugano Ogami - właścicielką jednego z wcześniej wspomnianych salonów pomagających w przygotowaniach. Ogami prowadzi swój biznes od ponad 20 lat. W Seijin no hi od godziny 5 rano w jej studiu zjawia się ponad 100 osób. Ubranie, uczesanie i umalowanie jednej osoby zajmuje Ogami ok. 20 minut (ja w 20 minut to zdążę się umalować i uczesać, ale jak ważne wyjście to potrzebuję z godzinę - jak ta kobieta to robi?!). 
Oczywiście przygotowania należy rozpocząć odpowiednio wcześnie gdyż rezerwacje na wypożyczenie kimon pojawiają się już z 11 miesięcznym wyprzedzeniem.Większość klientów tego dnia wybiera tradycyjne stroje, ale zdarzają się też osoby z niecodziennymi pomysłami. Ogami wspomina kobietę, która poprosiła o skrócenie kimona do kolan, aby w pełni mogła zaprezentować swoje buty na koturnie. Ale nie tylko kobiety mają ekscentryczne pomysły. Ogami wspomina też mężczyznę, który po ubraniu hakamashita wsiadł na konia i odjechał na miejsce ceremonii.

Obserwowanie kolorowego, rozbawionego tłumu, było hipnotyzujące. Wśród "wchodzących w dorosłość", były też ich rodziny, fotoreporterzy i ekipy telewizyjne. Okazało się, że my też stanowiliśmy dla fotoreporterów niemałą atrakcję, bowiem miało to miejsce jeszcze wtedy, kiedy biali turyści mówiący po japońsku występowali w przyrodzie z taką częstotliwością jak panda. Pytano nas skąd jesteśmy, czy wiemy co tu się dzieje i czy nam się podoba. Z ochotą odwzajemniłam się pytaniami o nieznane mi wcześniej szczegóły. Oczywiście jak każdy Japończyk spotykający na swej drodze pandę, zostaliśmy obfotografowani z każdej możliwej strony.

Wśród gapiów sporą grupę stanowiła prasa.

Jedna z wchodzących w dorosłość dziewcząt udziela wywiadu.


Niestety w związku z trwającym od trzydziestu lat spadkiem urodzeń (pisałam o tym TUTAJ), również wchodzących w dorosłość jest z roku na rok co raz mniej - w ciągu ostatnich dwóch dekad ich liczba w dzielnicy Shibuya zmniejszyła się aż o 70% (dane zaczerpnięte z http://www.japanvisitor.com/japanese-festivals/adults-day).
Jeśli po przeczytaniu tego tekstu macie jakieś pytania, to śmiało zadawajcie je w komentarzu na blogu lub na FB.Na koniec zachęcam do obejrzenia filmików, gdyż oddają one atmosferę lepiej niż zdjęcia.

Domowe przygotowania:

Relacja z Seijin shiki w Sendai (napisy w języku angielskim):

Nagrane przed rozpoczęciem Seijin shiki w Tsukuba (napisy w języku angielskim):

Nagrane przed rozpoczęciem Seijin shiki w Kyoto:



sobota, 10 stycznia 2015

Pierwsza "rozdawanka" od CzasuGlamMam

Do zgarnięcia są kolczyki widoczne na zdjęciu!

UWAGA! UWAGA!

Mam przyjemność ogłosić pierwszą „rozdawankę” od CzasuGlamMam(^_^).

Do zgarnięcia jest prawdziwa rzadkość w Polsce, czyli kolczyki wykonane japońską techniką trójwymiarowego zaplatania koralików. 
Utrzymane są w tonacji czerwieni, bordo i złota, a więc będą pasować do zimowych stylizacji.
Kolczyki są unikatowe, ponieważ wykonywane są w pojedynczych egzemplarzach.

Ponieważ to pierwsza „rozdawanka” zasady są banalnie proste:

1. Polub fanpage CzasGlamMam na Facebooku
2. Polub konkursowy post na Facebooku
3. Skomentuj go. W komentarzu wpisz jaka według Ciebie jest mama, która jest glam (glamorous).
4. Zgłoszenia przyjmowane będą do 16.bm. (piątek) do północy. Spośród osób, które spełnią powyższe wymagania, zostanie wylosowana jedna. Nazwa jej profilu zostanie wpisana w komentarzu pod postem 17.bm. (sobota).
5. Zwycięzca proszony jest o podanie na prv adresu, na który mam wysłać kolczyki.
6. Jeśli po upływie 3 dób od ogłoszenia zwycięzcy, ten nie skontaktuje się ze mną. Zostanie wylosowana kolejna osoba.

P.S. Kolczyki są jeszcze ładniejsze niż na zdjęciu, po prostu kiepski ze mnie fotograf:/





piątek, 9 stycznia 2015

Dzień Babci i Dziadka: Ponad 10 pomysłów na laurki dla dzieci w różnym wieku


źródło:stylowi.pl
Już za dwa tygodnie Dzień Babci i Dziadka. A to niezwykle ważna okazja, ponieważ to oni służą nam radą i pomocą, opiekują się wnuczkiem, kiedy chcemy wyjść z mężem na randkę, opowiadają maluchowi bajki, lepią ulubione pierogi i zabierają nad staw by nakarmić kaczki. Oni nigdy nie zapominają o Dniu Dziecka, dlatego my też powinniśmy pamiętać o ich Święcie.

W zeszłym roku moi rodzice pierwszy raz przeżywali Dzień Babci i Dziadka jako Dziadkowie. Wprawdzie Di była na etapie robienia wyłącznie rzeczy na S (ssanie, ślinienie, siusianie i sr...nie), ale i tak stwierdziłam, że świeżo upieczeni Dziadkowie powinni dostać laurkę. 
Chciałam aby laurka miała jakiś osobisty akcent związany z Di, dlatego zdecydowałam się na kartkę z odciskiem stópek. Była to kartka 3D z motylkiem ułożonym z odcisków stóp. Była też tęcza, chmurki kwiatki i w ogóle kartka wyszła pięknie (niestety nie mam zdjęcia, żeby tu wrzucić).

I właśnie to jest moja pierwsza propozycja. W przypadku dzieci, które jeszcze kompletnie nic nie potrafią wkomponujmy w kartkę odcisk dłoni lub stopy. Ja użyłam do tego zwykłych farb plakatowych wychodząc z założenia, że w ciągu minuty, bo tyle dziecko miało na stopie farbę, nic szkodliwego nie przeniknie, ale jeśli się boicie, to użyjcie jadalnych farb (przepis znajdziecie na fan pagu GlamMam na Facebooku).
A oto garść inspiracji:

źródło: candacecreations.blogspot.com
źródło:dailymesses.com
źródło: galleryhip.com

Oczywiście jeśli macie kilkoro dzieci fajnym pomysłem będzie wspólna laurka, np. łąka lub bukiet kwiatów z dłoni, akwarium pełne rybek, czy może ZOO z różnymi zwierzakami.

źródło:funchannel.net
Jedynak może zrobić laurkę w kształcie kulistego akwarium ze złotą rybką,
jeśli dziecko ma rodzeństwo wspólnie mogą stworzyć akwarium z ławicą ryb.

źródło:cheapcraftymama.com
Jak zrobić takie zwierzaki dowiesz się TUTAJ
źródło:pinterest.com
źródło:pinterest.com
źródło:pinterest.com
Dla dzieci do lat trzech też proponowałabym kartki z odcisków dłoni. Ewentualnie proste wydzieranki lub przyklejanie gotowych kształtów wyciętych np. ozdobnym dziurkaczem. Podoba mi się również technika polegająca na przyklejaniu kuleczek z bibuły, tak aby wypełnić narysowany kształt.

źródło:besttoddlertoys.eu

Możliwości dzieci starszych są już znacznie mniej ograniczone. Możemy zaproponować zrobienie kartki 3D, a nawet origami (wszystko zależy od fantazji i zdolności manualnych dziecka).

Moim zdecydowanym faworytem są poniższe kartki origami. Jeśli chcesz je odtworzyć, zamieszczam filmiki z instrukcją origami.
źródło:stylowi.pl







Poniżej wrzucam tutoriale moich ulubionych propozycji.








Di uwielbia pisaki (szczególnie moje frixion), ale gryźć, dlatego w tym roku chyba zdecydujemy się na malowanie palcami jadalną farbą.
Zdradzę jednak w tajemnicy, że nasza tegoroczna "laurka" będzie miała znacznie więcej stron.