źródło: http://www.scmp.com/ |
Na
jesieni Fundacja MaMa zaprosiła nas na spotkania z cyklu „Między MaMami i
kulturami”. Ideą warsztatów jest przybliżenie kultur, które współistnieją w
Warszawie. Nie mogło tu jednak zabraknąć akcentu związanego z macierzyństwem,
dlatego każde spotkanie prowadzi mama z innego kraju (jak dotąd z Czeczenii i
Kenii). Każda z nich opowiada o własnych zwyczajach, które kultywuje jej
rodzina.
Ostatnie
spotkanie poprowadziła Kyoko Wojciechowska – Japonka, która wyszła za mąż za
Polaka, mama 14-to miesięcznego Szymona.
Dla
pełnego zrozumienia niektórych zjawisk istotne jest przytoczenie garści danych statystycznych.
Po pierwsze tzw. dzietność. Eksperci przyjmują, że aby wystąpiła pełna
zastępowalność pokoleń współczynnik TFR (Total Fertility Rate – wskaźnik określający
jaka liczba urodzeń dzieci przypada na jedną kobietę w wieku rozrodczym
określonym na przedział 15-49 lat) musi wynosić między 2,10 a 2,15. Tymczasem w
Japonii wynosi on 1,4. Dla porównania w Polsce współczynnik TFR spadł z 1,4 do
1,3. Sytuacja Japonii jest jednak o tyle trudna, że ludzie tam żyją najdłużej
na świecie (średnia długość życia Japonek to 87 lat, Japończyków – 80 lat).
Brzmi to drastycznie, ale przy tak małym współczynniku TFR, już wkrótce bardzo
problematyczne stanie się utrzymacie tych długowiecznych emerytów. Kyoko
powiedziała, że obecnie emerytów utrzymują 4 pokolenia pracujących Japończyków.
Ale jak sobie pomyślę, że wiek emerytalny w Japonii to 61 lat, do tego średnia
długość życia - 83 lata i jeszcze największa liczba stulatków na świecie to też
Japończycy (58 820), to łapię się za głowę, bo przecież te proporcje
wkrótce się odwrócą i jedno pokolenie, będzie utrzymywało 4 pokolenia emerytów.
Ale
wróćmy do Kyoko. Przede wszystkim przeprowadziła się ona do Polski będąc już w
ciąży (2 lata temu). I prawdę mówiąc jak powiedziała ile w Japonii kosztuje
podstawowy poród (siłami natury, bez znieczulenia), to nogi się pode mną
ugięły. Proszę Państwa [orkiestra tusz] pół miliona jenów, czyli ok. 15 000
PLN [sic!]. Skąd inąd dowiedziałam się, że podobno miesiąc później urząd miasta
zwraca część tej kwoty, ale ile, tego już nie wiem. Kyoko podkreśliła jednak,
że koszt porodu jest jedną z przyczyn, dla których odsetek urodzeń w Japonii
jest tak niski.
Kolejne
powody niskiego TFR według niej, to system pracy, który zdecydowanie nie
sprzyja kobietom w stanie błogosławionym (link do materiału na ten temat
zamieściłam kilka dni temu na FB), a nawet przyczynia się do poronień. Dla przykładu
wiele japońskich koleżanek Kyoko (około 33-letnich) jest niezamężnych, gdyż nie
widzą możliwości pogodzenia pracy zawodowej z małżeństwem i macierzyństwem [w
Japonii wciąż często po ślubie lub najpóźniej po porodzie kobiety rezygnują z
pracy].
Kolejnym
zagadnieniem poruszonym przez Kyoko były różnice kulturowe związane z ciążą i porodem.
Otóż podobno tradycyjnie Japończycy uznają tylko poród siłami natury i
absolutnie bez znieczulenia. Oczywiście kryje się za tym pewna filozofia. Jak
powiedziała mama Kyoko: nie czując tego bólu, nie pokochasz w pełni dziecka.
Nie wydaje mi się jednak, aby to było dalekie od dyskusji, która toczy się w Polsce,
a mianowicie, czy jeśli wzięłaś znieczulenie to jesteś gorszą matką? A może
miałaś „cesarkę”? Wtedy to już w ogóle nie jesteś godna miana matki! Ja tam
miałam cesarkę, na dzień matki dostałam odpowiednie „certyfikaty” w postaci
laurki i w ogóle uważam, że jestem matką co się zowie! Ale to temat na inny
post.
Wracając
do tematu warsztatu. Mimo słów swojej mamy, Kyoko zamierzała jednak skorzystać
ze znieczulenia, łamiąc pewną tradycję.
Kolejną
zauważoną przez Kyoko różnicą jest częstotliwość badań USG wykonywanych w
ciąży. Z tego co pamiętam, w Polsce obowiązkowe są 4 badania USG: w 11-14,
21-26, 27-32 i po 40 tygodniu ciąży. W Japonii zaś badanie takie wykonuje się
co miesiąc. Zainteresowanych tematem odsyłam do bloga Polki, która urodziła w
Japonii, gdzie znajdziecie bardzo ciekawy opis japońskiego badania ginekologicznego.
Kyoko
zauważyła też pewne podobieństwo: tak samo jak w Polsce, w Japonii bardzo zachęca
się kobiety do karmienia piersią, lecz… No właśnie. Jednak tu też jest pewna
różnica w podejściu. Otóż japońscy lekarze zalecają masarze piersi i ćwiczenia
rozciągające. W Polsce zaś masarz biustu u ciężarnej jest stanowczo zabroniony,
ponieważ może wywołać akcję porodową (uwalniana podczas masarzu oksytocyna
wywołuje skurcze).
Dla
Japończyków, jak wiadomo, bardzo ważne jest nauczanie. Cała edukacja dzieci
służy temu, aby dostać się na dobrą uczelnię, a jak powiedziała Kyoko nauka
zaczyna się już w brzuchu. Japońskie przyszłe mamy chętnie raczą więc siebie i
swoje brzuchy czytanymi na głos książeczkami dla dzieci, Mozartem, czy piosenkami
i filmami w języku angielskim. Na wykładach z psychologii rozwojowej uczono
mnie, że płód zaczyna słyszeć dźwięki z zewnątrz po piątym miesiącu ciąży, więc
planowałam śpiewać mu kołysanki i przymusić męża, żeby trochę mówił do brzucha.
Mój chytry plan, bowiem zakładał, że na bodziec znany – kołysanka – dziecko po
porodzie reagować będzie wyciszeniem, a w konsekwencji snem. Jeśli zaś chodzi o
głos męża, po prostu chciałam, by dziecko rozpoznawało go po urodzeniu, jako
coś znajomego i kojącego. Nigdy jednak nie wpadłam na pomysł prenatalnej
edukacji (^_-). Prawdę mówiąc jak to psycholog pomyślałam, że fajnie by było
zbadać, czy taka nauka w okresie prenatalnym daje jakieś wymierne efekty w,
dajmy na to, późniejszej nauce języka angielskiego(^_^).
No
właśnie. A jak Kyoko radzi sobie z dwoma językami w domu? Do syna mówi
wyłącznie po japońsku. Nad edukacją szkolną jeszcze się z mężem zastanawiają,
ponieważ nie jest przekonana do popularnego wśród japońskich matek w Polsce
modelu 4 dni w polskiej szkole i 1 w japońskiej, ponieważ dziecko wiecznie musi
nadrabiać zaległości związane z nieobecnością. Najbardziej obawia się tego, że
synek będzie miał problemy z pisaniem po japońsku. Cóż, trzy alfabety: dwa
sylabariusze i jeden składający się z tysięcy ideogramów to faktycznie
wyzwanie.
Ale
nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Na tym etapie (przypominam, że synek
Kyoko ma 14 miesięcy) najważniejsze jest dla Japończyków wpojenie elementarnych
zasad dobrego wychowania. Podstawą jest odpowiednik naszych „magicznych słów”,
tyle, że w Japonii takich chodzących parami zwrotów grzecznościowych jest dużo
więcej. Są odpowiednie słowa gdy wychodzi się z domu i gdy do niego się wraca,
gdy się rozpoczyna posiłek i gdy się go kończy itp. Ponieważ znajomość tych zwrotów
jest podstawą, w sieci znaleźć można wiele piosenek pomagających dzieciom je
spamiętać.
Kolejną rzeczą, którą wpaja się dzieciom od maleńkości jest wstyd. W kulturach
zachodu obawiamy się kary (zewnętrzne), zaś w Japonii najgorsze co może się
przytrafić to utrata twarzy, a więc wstyd (wewnętrzne). Kyoko powiedziała, że
już malutkie dzieci strofuje się mówiąc: „Nie rób tak, bo to wstyd”.
Idąc
dalej tropem edukacji, Kyoko pokazała nam dwie japońskie książki: jedną o ciąży,
a drugą o pielęgnacji maluszka. Obydwie książki były formatu A4 i wydane na
papierze kredowym - bardziej przypominały magazyny. Stanowiły kompendium
wiedzy, a na każdej stronie pełno było fotografii, dzięki czemu instrukcje były
bardziej czytelne. Przypominało to trochę laminowane karty firmy NIVEA o
przewijaniu, masażu, czy kąpieli maluszka, które dostępne są w szpitalach.
Kyoko powiedziała, że trudno w Japonii znaleźć książkę na ten temat, która nie
byłaby w takiej obrazkowej formie. Raczej kwestia jest tego czy wybierzemy
zdjęcia, czy rysunki.
Japońska książka na temat ciąży i porodu - wersja z rysunkami - manga źródło: http://tokyo-smart.com/ |
Książka o pielęgnacji maluszka - jak widać jest bogato ilustrowana i przypomina raczej magazyn źródło: http://www.kidsdental.info/ |
W zaprezentowanych
książkach można też było znaleźć fotografie tatusiów pokazujących np. jak przewinąć niemowlę. Zapytana o to Kyoko
powiedziała, że polscy tatusiowie cudownie zajmują się dziećmi i, że japońscy
ojcowie nie chodzą na wizyty do ginekologa ze swoją ciężarną żoną, a po
porodzie bardzo rzadko włączają się w opiekę nad dzieckiem. To się oczywiście
zmienia, ale bardzo powoli.
Z
pewnością jednak japońscy ojcowie włączają się w wybór imienia. O ile w Polsce
ograniczamy się na ogół do imion z Biblii, słowiańskich, czy ogólnie występujących
w kalendarzu, o tyle w Japonii rodziców
ogranicza tylko ich własna fantazja. Dla przykładu wspomnę znajomego Japończyka
o imieniu Leo, które nadano mu na cześć lwa – głównego bohatera anime Tezuki
Osamu pt. Janguru taitei (znane w
Polsce jako „Kimba biały lew”). Inny przykład to bracia Magma i Core. Rodzice
bowiem wymyślili, że Core (jądro ziemi) i Magma (magma) razem tworzą ziemię -
rodzinę. Oczywiście te przykłady są skrajne, ale zasadniczo każde imię
japońskie ma jakieś znaczenie uzależnione od znaków (ideogramów kanji), którymi
je zapisujemy. Dlatego tak samo brzmiące imię, ale zapisane innymi znakami,
będzie oczywiście miało inne znaczenie. Weźmy dla przykładu imię córeczki
japońskiego następcy tronu – Aiko w znaczeniu „dziecko miłości” (愛子). Jednak ktoś inny mógł nadać swemu dziecku imię Aiko
w znaczeniu dziecko malwy (葵子) lub jeszcze innym.
Kyoko
z mężem, wybierając imię kierowali się oczywiście tym, aby imię występowało w
obu kulturach.
Jak
już wspominałam, Japończycy bardzo popierają karmienie piersią, ale 100 dni po porodzie
odbywa się ceremonia okuizome, czyli w wolnym tłumaczeniu „pierwsze jedzenie” .
Przygotowuje się wówczas specjalne potrawy: ryba, ryż, zupa, warzywa, śliwka
marynowana i czasem też kamień ze świątyni. Dziecku podtyka się pod usta
poszczególne dania (ma to wymiar symboliczny, oczywiście nie karmi się tym maluszka),
oraz podaje kamień do przygryzienia (przygryzienie kamienia ma sprawić, że
zęby, które wyrosną będą mocne i bez problemu poradzą sobie z pożywieniem). Ogólnie
po tej ceremonii zaczyna się stopniowo wprowadzać dziecku pokarmy stałe. To
ciekawe, że ta tradycja wymusza termin rozszerzania dziecku diety, ignorując
najnowsze wyniki badań. W naszym kręgu kulturowym rozszerzenie diety następuje zdecydowanie
później (wg aktualnych wytycznych WHO, po ukończeniu szóstego miesiąca życia,
ale nawet wcześniej mówiono o ukończonych czterech miesiącach).
Kyoko
nie wspomniała jednak nic na temat oshichiya (siódma noc – buddyjska ceremonia
mająca miejsce siódmej nocy po porodzie) i omiyamairi (przedstawienie dziecka bóstwom z
lokalnej świątyni, porównywane często do naszego chrztu), więc zakładam, że
mieszkając w Polsce z nich zrezygnowała.
Pozostając
w temacie jedzenia spytałam Kyoko, czy planuje przygotowywać synowi bento (japoński
lunch box). Odpowiedziała, że owszem,
jak będzie chodził do szkoły to będzie mu przygotowywała prowiant, ale
nie będzie to pełen japońskich potraw zestaw. Powiedziała też, że nie potrafi
formować z jedzenia postaci z kreskówek tak jak robi wiele japońskich matek.
Spotkanie
zakończył również akcent kulinarny: poczęstunek składający się z sushi, sałatki
z wodorostów i lodów z polewą sezamową.
Reasumując, odniosłam wrażenie, że obecnie życie Kyoko, to amalgamat kultury polskiej i japońskiej. Wydaje mi się, że dokonuje ona świadomych wyborów w kwestii tego, które zwyczaje japońskie chce przenieść na grunt polski, a które woli zastąpić podejściem polskim. Czasem nie są to łatwe decyzje - tak jak w przypadku wyboru szkoły dla synka, ale z pewnością zaletą jest to, że dzięki znajomości dwóch kultur ma ona szersze horyzonty.
Warsztat
w moim odczuciu był bardzo ciekawy, chociaż zabrakło mi kilku informacji,
dlatego w tej relacji pozwoliłam sobie to uzupełnić (^_^).
Temat
japońskich potraw przypomniał mi o bento, dlatego myślę, że już wkrótce
powstanie też wpis o japońskich lunch boxach.
Z tym rozszerzaniem diety w 6m życia warto wiedzieć, że WHO wzięła te dane bez poważnych badań. W zasadzie z choinki. Za to są badania, które jasno mówią, że dzieci, które miały wcześniej kontakt z jedzeniem (>3m), rzadziej zapadają na alergie pokarmowe i mają wiekszy apetyt. Jak słyszę płacze mam, co rozszerzają dietę po 6m, że ich dziecko nie chce jeść, bo woli pierś i patrzę na mojego żarłoka, który spróbował pierwszego pozamlecznego smaku mając 3,5 miesiąca (łyżka zupy dyniowej), to przychylam się japońskiej tradycji :) Moim zdaniem tak jak dzieci zaczynają w różnym wieku chodzić i raczkować, tak i w różnym wieku są gotowe na rozszerzenie diety. Trzeba dostosować się do dziecka, a nie na odwrót.
OdpowiedzUsuńLink do badań o alergiach: http://www.ucl.ac.uk/news/news-articles/1101/11011401
Dzięki za link.
UsuńCzasem się zastanawiam jakie zalecenia będą za 20-30 lat (kiedy to nasze dzieci, będą wprowadzać pokarmy swoim dzieciom) i czy te zalecenia będą dla mnie tak samo szokujące jak dla mojej babci, jest to, że nie należy podawać dziecku wody z glukozą, soli, czy cukru? (^_^)