Mój
mąż przez pierwszy miesiąc życia Di był z nami w domu (zalety wolnego zawodu). Teraz
do jego stałego repertuaru obowiązków należy kąpiel i uśpienie dziecka, oraz
odkurzanie mieszkania. Dodatkowo w weekendy to on najczęściej gotuje obiad. Cieszę
się, że tak to wygląda, a nawet nie wyobrażam sobie, żeby przy dwóch
pracujących rodzicach sytuacja miała wyglądać inaczej. Ale jest też druga
strona tego medalu: Mama została zdetronizowana. Zapomniałam, że feminizm
stanowi o równości, a więc nie tylko dzieleniu się obowiązkami domowymi, ale i
miłością dziecka.
Równość równością, ale wiadomo, że rodzic, który idzie
na urlop rodzicielski przez pierwszy rok poświęca dziecku znacznie więcej czasu
i uwagi niż partner. Opieka nad dzieckiem staje się niejako pracą tego rodzica
i nie trzeba być HR’owcem, aby wiedzieć, jak ważną rolę w motywowaniu pełni adekwatne
do wykonanej pracy „wynagrodzenie”. Zatem jeśli zajmowanie się dzieckiem potraktujemy
jak pracę, to ja chcę się czuć doceniona przez moją „szefową”. Zamiast przelewu
na konto, oczekuję od niej uśmiechu, przytulenia i powiedzenia „mama”. I owszem
dostaję to, ale tak jak w pracy zawodowej nie toleruję, kiedy nieroby dostają
pochwały i premie, tak samo nie znoszę takich sytuacji w domu. I tak właśnie
wczoraj po trzech godzinach pod opieką dziadków, kiedy Di zobaczyła jak
wchodzimy do domu rzuciła się pędem przez korytarz, minęła mnie (wtf?!) i…
padła w ramiona taty. To ja przez 11 miesięcy karmię piersią, zmieniam pieluchy
(wielorazowe też), gotuję zdrowe obiadki, masuję bolący brzuszek, całuję nabite
guzy i tulę by uspokoić, a Di nawet się ze mną nie przywita! Łzy stanęły mi w
oczach, a w uszach zadźwięczały słowa koleżanki: „bo matka jest jak chleb
powszedni, a ojciec jak tort na urodziny”.
Dopóki ojcowie w ogóle nie brali udziału w wychowaniu
dzieci, cała miłość dziecka (no może nie cała, 90%) przypadała w udziale
matkom. Jednak odkąd w myśl tego (psiakrew!) feminizmu i genderu mężczyźni
zaczęli pomagać w domu i przy dzieciach, matki muszą pogodzić się z
pozbawieniem ich palmy pierwszeństwa w sercu dziecka.
Wiem, że jeszcze wiele razy w oczach staną mi łzy i
będzie mi przykro. Być może tak jak moja koleżanka usłyszę od dziecka: „mama nie!
Chcę do taty”. W takich chwilach będę się jednak starała spojrzeć na jasną
stronę sytuacji i cieszyć się, że moje dziecko w przeciwieństwie do mnie czuje,
że ma oparcie w obojgu rodzicach.
W wakacje zaś będę mogła się w pełni relaksować,
podczas gdy Di będzie się chciała bawić tylko z tatusiem(^_-)
To ja jeszcze polecę listopadowy numer Świata Nauki, w którym jest ciekawa analiza ssaków pod względem opieki nad potomstwem i wpływu tejże na monogamię/poligamię. Otóż wychodzi ponad wszelką wątpliwość, że monogamii u zwierząt służą dwie rzeczy. Brak dymorfizmu płciowego (czyli babki i faceci są podobnego wzrostu i wagi, powiedzmy że człowiek się łapie, bo np. samce goryli są nawet 2x większe od samic, a u nas różnica jest rzędu tylko 20%) oraz naprzemienna opieka nad potomstwem. Czyli matka co prawda karmi piersią, ale często oddaje dziecko pod opiekę taty i dzięki temu ma czas zająć się swoimi sprawami. Taki rodzaj opieki jest też korzystny z punktu widzenia ewolucji ukierunkowanej na rozwój mózgu i różnorodność genetyczną, która jak wiemy zwiększa szanse stada na przeżycie. Napisałam w wielkim skrócie, to oczywiście jedna z wielu teorii i antyteorii, w artykule jest to dużo lepiej objaśnione. :)
OdpowiedzUsuńp.s. Goryle żyją w grupach poligamicznych, czyli samiec+harem samic. To jedna z przyczyn wymierania gatunku, ponieważ samiec przejmujący stado samic po walce z innym samcem - zabija jego potomstwo.
UsuńDzięki za ciekawostkę (^_^)
Usuń